czwartek, 9 lipca 2015

08. How it feels to let you go?

            Opuszki palców mam poczerwieniałe, po wnętrzu dłoni biegnie niewielka blizna. Zacieram ręce, kątem oka sprawdzając miejsca pakunków. Na dzisiaj wystarczy. Dzień dobiega końca, a jedynym dźwiękiem od czasu do czasu przerywającym ciszę jest skrzeczenie mew kłócących się o reszki pozostawione przez turystów, tudzież szum morza. Ono nigdy nie śpi. Nawet jeśli fale zasypiały na jakiś czas, potem głośno dobijały do brzegu, uciekając z powrotem w głębiny.
            Zabawne. Podobnie było z tą głupią miłością do niej.
            Kochanie było ciszą. Nie budziło się, nie zasypiało. Żyło milcząc, od czasu do czasu dając znać o swoim istnieniu. Kochanie polegało na tym, że byłem. Byłem, setki kilometrów dalej, nie dając znaku życia, a myślałem o niej bez przerwy. Męczyło to ciało, męczyło umysł, ale byłem. I jak głupi łudziłem się, że u niej wszystko w porządku. Mimo, że zostawiłem ją samą z całym światem na barkach i nie potrafiłem nawet zadzwonić. Kiedyś byłem głupi. Kiedyś żywiłem do niej urazę za nieuwagę i brak zauważenia faktu, iż byłem. Wyjechałem dotknięty jej obojętnością, chociaż równie dobrze mógłbym wymigać się ciekawą ofertą pracy. Wtedy wmawiałem sobie, że opuściłem dom, bo znalazłem atrakcyjniejsze stanowisko na drugim końcu świata. Kłamałem. Miłość wsiadła ze mną do samolotu i po dzień dzisiejszy ściśle trzymała się mojej duszy. Nie łudziłem się, że puści.
-Wasza dwójka, ruszcie się! Jeszcze jedna dostawa.
            Ona rzadko spała. Myślała o ludziach, których kocha i którzy ją opuścili. Miłość spędzała jej sen z powiek, a rano twierdziła, że nigdy się nie wysypia, bo za mocno kocha.
            Ona miała dłonie popisane długopisem. Mówiła, że nigdy o niczym nie pamięta, to dlatego. Jej skóra była skarbnicą numerów, adresów, przypomnień, fragmentów piosenek, które akurat przyszły jej na myśl. Powiedziałem jej, że to głupie. Wtedy zapisała moje imię na zewnętrznej stronie dłoni, a w nawiasie określiła mnie jako „najbrzydszego mądralę na świecie”. Nie jestem taki brzydki, co toto nie. Po prostu dla niej uroda była tylko papierową twarzą ludzi z okładek magazynów. Wciąż nie wiem, jakie piękno rzeczywiście było dla niej wyjątkowe.
            Ona ubóstwiała Beatlesów. Znała wszystkie ich piosenki na pamięć. Często nie odbierała telefonu, bo wsłuchiwała się w „Yesterday” ustawione na dzwonek. Ale zawsze oddzwaniała. Ludzie tego nie rozumieli, ale ja tak.
            Ona twierdziła, że przechodzi na dietę, po czym zamawiała największą pizzę z możliwych i łkała, jaka to jest gruba, obficie polewając sobie sosem rumiany trójkącik z ociekającym serem.
            Ona robiła sobie dużo tatuaży. Znam każdy na pamięć. Potrafię narysować je z zamkniętymi oczami, serio. Często tworzę ich kontury na piasku, przywołując w myślach jej postać. Miała pięć tatuaży. Jeden za każdą osobę, którą kocha.
Pierwszym tatuażem był klucz przewiązany wstęgą kwiatów na lewym ramieniu.
Drugim – dmuchawiec na prawym przedramieniu.
Trzecim – napis „Getting Better” na prawym nadgarstku.
Czwartym – klepsydra splątana cierniami z tyłu szyi.
Piąty to malutki aniołek pod prawym uchem.
            Nie rozmawiałem z nią o ich znaczeniach. Sam się domyśliłem. Ułożyłem w całość mozaikę z paru jej wspomnień, zabłąkanych łez w kącikach oczu i tego  cudownego uśmiechu przy Nim. Cholera, miała piękny uśmiech. Ale jakoś to znosiłem. A przynajmniej próbowałem.
            Ona była kwintesencją mojego umysłu. Kawałkiem serca całkiem innym od pozostałych, niepasującym kształtem, postrzępionym na brzegach, niezdarnie wklejonym w sam środek. To ten ułamek bił najmocniej. Czułem to całym sobą. Z każdym uderzeniem serca, jej oddech ponownie wędrował mi po policzkach. Da się przyzwyczaić. Z czasem człowiek potrafi zrobić wszystko w rytm czyjegoś imienia. Budziłem się i zasypiałem z jej twarzą pod powiekami. Kiedy myślę, że jest pod tym samym niebem, zdaje się nie być tak daleko.
            Wiele osób uważało ją za cyniczną i wiecznie rozdrażnioną, ale do tej pory nie poznałem człowieka o równie wielkim sercu. Jej historię znały tylko dwie osoby. On i ja. Oczywiście byłem tym mniej ważnym powiernikiem, którego zdanie liczyło się tylko w chwilach kryzysowych. Powinienem przestać. Już nie mam o kogo być zazdrosny. Dziwne. Myślałem, że to przejdzie. A wciąż wyobrażam sobie ją w ramionach kogoś innego, spowitą ciepłem czyichś oddechów. Jestem ciekawy, czy kogoś znalazła. W sumie nie chcę wiedzieć. Ale gdyby była sama, to oznaczałoby, że może wciąż czeka. Na mnie. Bo na Niego już nie ma jak i po co. Chyba, że jego obraz utrwalił się w jej sercu i nie chce puścić. Wobec tego bardzo jej współczuję. Wiem, jak to jest. Szkoda, że nie zakochała się we mnie. Mniej serc do wyrzucenia.
            Ostatnio zacząłem pisać listy. Większość lądowała w koszu, a ja miałem straszne wyrzuty sumienia. Marnowałem papier i własne uczucia. Czułem się wypruty z słów, kompletnie pusty. Patrzyłem na kartkę błagalnie, jakby mogła stać się lustrem i wszystkim, co skrywa wnętrze mojego odbicia. Ona by zrozumiała. Mam za sobą milion wstępów i beznamiętnych wersów. I żałosne „kocham cię, wróć do mnie” między słowami. Wróć… To ja uciekłem. Spróbowałem zbliżyć się do czegoś, co nie jest moje i dostałem najgorszą z możliwych kar. Miłość to największy ciężar, jaki los zrzucił na moje barki.
            Jeśli kiedyś ją spotkasz, powiedz jej, że przepraszam. Sam nie mam wystarczająco odwagi, by to zrobić. Widzisz, odkładam telefon, zanim zdąży się odezwać. Jeśli miłość wam się przejadła, to prawdopodobnie nigdy jej nie doświadczyliście. Tak więc, proszę, zróbcie do dla mnie. Powiedzcie, że to nie jej wina. Że nigdy nie zrobiła nic złego. Że On naprawdę rozumiał.
            Jeżeli zostaniecie z nią dłużej, dodajcie jeszcze, że umieram. Czuję się całkiem dobrze, ale najważniejszy kawałek serca zasypia. Może traci wiarę, może to znak, że powinienem się poddać. Ale przeszłość zawsze cię dopadnie. Jest bliżej z każdym twym oddechem. Mnie już dawno złapała. Choruję na przeszłość.
            Powiedzcie, że kocham równie mocno, jak ona Jego.
            I przytulcie ją. Żeby do końca się nie rozpadła.
            Proszę.

Boję się.
Tak bardzo chciałbym odfrunąć stąd…





Chciałam uciec bez notki pożegnalnej, ale chyba powinnam coś wyjaśnić. Nie było tu nic od stycznia. Ja wiem, wstyd, hańba i porażka życiowa. Nie umiałam zebrać się w sobie i dokończyć tego jednego rozdziału. Jeśli ktoś lubi czytać "Odfrunąć..." *niezręczna cisza na widowni, ktoś ziewa* pocieszyć mogę tym, że kontynuacja ukaże się o wiele szybciej. Mam napisane rozdziały naprzód, tylko z ósemeczką miałam wielki problem. Powstało kilka wersji i chociaż ta jest króciutka (mimo, że do długości tekstu zwykle nie przykładam wielkiej wagi, a to miało być zamknięcie części pierwszej) wierzcie, że to najlepsze, co udało mi się napisać. Nie chcecie widzieć wersji poprzednich. Prawdopodobnie diabeł wykorzystuje je teraz, katując ludzi w piekle. Życzę powodzenia.
Miłych wakacji, Aniołki. Nie skaczcie na główkę do wody. Kocham i pozdrawiam z całego serducha.
Ułomna Acia.

5 komentarzy:

  1. Zajmuję i wrócę, kiedy będę miała mniej ograniczony dostęp do internetu.
    A gdyby diabeł katował mieszkańców piekła twoimi dziełami, to byłoby im tam jak niebie!

    Uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejcia, kolejne dzieło, kiedyś mnie zabijesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszyłam się, bez powodu.
    Może istnieje więcej powodów, niż się wydaje? Bardzo możliwe.
    Twoje dzieło mnie ujęło, zwłaszcza końcówka (coś w stylu pożegnania).
    "Odfrunąć..."
    Pozwól, że się oddalę. Będę tu zaglądać, obiecuję. Miłych wakacji, które powoli się kończą. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń