czwartek, 1 stycznia 2015

07. When darkness turns to light.

-Idź do domu, zrób sobie herbatę, przeczytaj książkę, obejrzyj jakiś dobry film, spotkaj się z ludźmi… Zobaczysz, to uczucie minie. Wcale mnie nie kochasz, Felipe, po prostu złudzenia ułożyły się w niewłaściwy obraz w twojej głowie. To tylko chwilowe, zaraz przejdzie.
-Łatwo powiedzieć… Pani nie śni się nikt nagi po nocach.
            Jęknęła w duchu, obdarzając pacjenta przyklejonym uśmiechem i eleganckim siorbnięciem kawy z błękitnej filiżanki. Wierzyła, że uśmiech potrafi zmienić wszystko – nastawienie człowieka, emocje, nadać słoneczny nastrój nawet najczarniejszej sytuacji.
            Przestrzenny gabinecik o pistacjowych ścianach mieścił się na samym szczycie stu dwudziesto metrowego biurowca leżącego niemalże w samym centrum Buenos. Początkowo zabiegała o niższe piętro, w razie gdyby pacjent zmagał się z lękiem przed windą, jednak polubiła swoje cztery ściany i ani myślała stąd wychodzić. Przeciwnicy windy korzystali z usług konkurencji.
            Po pierwszych dwóch tygodniach zajmowania pistacjowego pokoiku, zjawił się u niej Felipe Diaz. Przyszedł załamany, z butelką wygazowanej coli i rozczochranymi włosami, w których każda nastoletnia marzycielka chętnie zanurzyłaby dłonie. Rzuciła go dziewczyna, zdechła mu świnka morska – nastąpił prawdziwy koniec świata. Mimo, że na każde spotkanie przychodził kompletnie nieżyciowy, uznał Natkę za swoją prywatną boginię i punktualnie zjawiał się w gabinecie w każdy czwartek.
            Sprawy zabrnęły trochę za daleko, bo niechcący go w sobie rozkochała – a tylko przynosiła mu herbatniki na pocieszenie. Samotny człowiek potrafi doczepić się do wszystkiego. Chociażby kruchych ciasteczek podawanych niezbyt dostojnie na tekturowym talerzyku.
-Kocham panią.
-To… bardzo miłe z twojej strony. – Herbatnik rozkruszył się w mocnym uścisku jej dłoni. – Mówiłeś już – przypomniała grzecznie, na wszelki wypadek odsuwając się z krzesłem o parę centymetrów. – Proszę cię, idź już do domu. Wstąp na recepcję, Jenny da ci więcej ciasteczek.
-Pójdzie pani ze mną do kina?
-Przepraszam, ale mam dzisiaj natłok zajęć. – Myślami powędrowała do swojego narzeczonego i bitej śmietany. – Idź już, Felipe. Za minutę mam kolejnego pacjenta. – Minuta była godziną, ale kto powiedział, że psycholodzy nie mogą przyspieszać czasu?
            Chłopak z smutnym westchnieniem zwlókł się z krzesła i powłóczył nogami do drzwi – wcześniej próbował skraść jej niewinnego buziaka w policzek, jednak zatkała mu usta resztkami herbatnika. Odpowiedziała na jego smętne „do widzenia” i została sama z pistacjami, błagając w duchu panią Burnham żeby ona oraz jej problemy z akceptowaniem ludzi innej rasy przyszły tu wcześniej. Przemiła kobieta, tylko raz podczas wizyty wpadł do niej Broduey z obiadem (Maxi za grosz nie umiał gotować, też przyjaciel zawsze o niej pomyślał). Po kilku ciosach parasolką nie miała wątpliwości, że przynoszenie jej wyśmienitej brazylijskiej feijoady do pracy dobiegło końca.
            Żuła w ustach ostatniego herbatnika, tęskniąc za kuchnią Brodueya i jego popisowymi daniami. Maxi zawsze robił jej kanapki do pracy, ale zazwyczaj oddawała je szwendającym się bezdomnym – jeszcze nie dostrzegał różnicy między masłem a majonezem.
-Witaj, słoneczko, twój prywatny Leonardo DiCaprio przyszedł cię odwiedzić!
-Jeśli stoi za tobą, powiedz mu, że po pracy jestem wolna.
-Bardzo śmieszne.
            Maxi zamknął za sobą zielonkawe drzwi, po czym przyczłapał do jej stanowiska, czujnym okiem przeglądając zawartość stolika.
-Znowu herbatniki? Zęby ci wylecą. Przecież zrobiłem ci kanapki!
            Zmieszana, odwróciła się do okna, zachwycając się wyjątkowo żółtym słońcem.
-Były pyszne.
-Wiem!
-Człowieku, otwórz oczy… w sumie, kubki smakowe, to jest gorsze niż wywary Angie.
-Bo ty się nie znasz. Hell's Kitchen to część mojej duszy.
-Tak, szef.
            Złociste płomienie zaplątywały się w lokach Maxiego, oświetlały roześmiane oczy, za które można zabić. Położyła swoją dłoń na jego, jakby chciała zdusić chwilowe fanaberie. Uzyskała efekt przeciwny, mianowicie miała ochotę machnąć ręką na fakt, że jest teraz w pracy, a całować go bez tchu, pozbywając się smaku herbatników.
            Chyba zrozumiał jej aluzję – cholerne oczy, one zawsze musza wszystko wygadać – chwycił ją za wolną dłoń, drugą oderwał i przebiegł nią po materiale malinowej marynarki.
-Jestem w pracy.
-Ja też – rzucił, dobrawszy się do zamku z tyłu jej sukienki. – Znam twój grafik na pamięć. Następną wizytę masz dopiero za godzinę. Wiem również, że przed chwilą był tu niejaki Felipe Diaz, którego listy miłosne przeciążają skrzynkę pocztową. Jest wiosna, więc palenie ich w piecu trochę odbiega od wizji natury.
-Ale pisze ładne rzeczy. Na przykład, że jestem piękna…
-Ciągle ci to mówię.
-Nieprawda. Mówisz, że naczynia są brudne, albo żebym pilota ci przyniosła, bo do stołu masz za daleko.
-Wtedy grozisz mi rozwodem. A nawet nie jesteśmy jeszcze małżeństwem.
            Odciąga jego zachłanne dłonie, przystawia sobie do szyi. Tak stosowniej.
-Idź sobie.
-Będę płakać, jak twój ukochany pacjent. Nareszcie powiedziałaś mu, że masz najlepszego na świecie narzeczonego i – co jest przeurocze – mieszkasz z nim pod jednym dachem.
            Spuściła głowę, wkładając maskę uśmiechniętego psychologa. Nawet odpuściła sobie uwagę na temat najlepszego narzeczonego na świecie. Maxi westchnął, zdejmując dłonie z jej szyi. Skóra zatęskniła rozpaczliwie za jego dotykiem i tylko słońce błędnie padało na ich nieco oddalone kontury.
-Nie powiedziałaś mu, prawda?
-Nie chciałam, żeby było mu smutno. Mówiłam ci, że zakochał się w dziewczynie, która wolała innego.
-O Matko, straszne rzeczy. Miejmy nadzieję, że nie utonie we własnych łzach, bo takie depresje mają naprawdę tragiczne skutki.
-Czasem nie wiesz, co mówisz.
-Racja – przytaknął, wyciągając rękę w stronę skórzanej torby kupionej za grosze na jakiejś letniej wyprzedaży. – Ale wiem, co kupuję! – zarzuciwszy tym typowo reklamowym tekstem, z triumfem wyciągnął na wierzch bitą śmietanę, a jej uleciało czucie w nogach.
-Natychmiast to schowaj!
-Nie.
-Oddaj! Co sobie ludzie pomyślą? – Wyszarpnęła mu z rąk butelkę, przyciskając ją do piersi. – Przecież w każdej chwili może tu ktoś wejść!
-Spokojnie, kochanie, ludzie używają bitej śmietany w celach czysto konsumpcyjnych. Nie każdemu kojarzy się ona z tym, co tobie. I nikt nie wejdzie, nie gadaj głupot, poza tym pukanie to fenomenalny wynalazek. Nie chcę mi się czekać do wieczora. Co nie znaczy, że go też sobie odpuszczę.
-Tylko jedno ci w głowie – prycha, gdy jego dłonie ponownie przebiegają po jej szyi. – Też byś mógł napisać do mnie list. Jak Felipe.
-Też mam porównywać twoje policzki do motyli tańczących nad łąką w przyjemny, letni dzień? Zapomnij. Poza tym, ty wcale nie przypominasz motyla. Raczej lamę.
            Z odrazą odepchnęła go od siebie, wygładzając mankiety rozchełstanej marynarki. W liceum porównał ją do Hagrida, teraz brnął coraz wyżej. Zapragnęła rzucić w niego krzesłem, żeby w tej jego głupiej głowie coś się objawiło, ale zostawił ją z pragnieniem zatopienia się w stęsknionych ustach, więc musiała na chwilę zapomnieć o morderstwie. Stała więc z bitą śmietaną w dłoniach i uśmiechała się tak, jak powinna uśmiechać się kobieta do przyszłego męża – nie, nie chodzi o „będziesz moim niewolnikiem”. Kolorowe iskry w jej oczach ponaglająco zamrugały.
-Co ty ze mną robisz… - mruknął, całując wgłębienie za jej uchem.
-Chyba same złe rzeczy, skoro wyzywasz mnie od lam. I przypominam ci, że jestem w pracy.
-Zauważyłem. – Jego oczy rozbłysły, a ona ze zduszonym hukiem uderzyła w biurko. Terminarz, karteczki samoprzylepne i poradnik „Jak się odkochać?” dla Felipe pospadały na podłogę. Gdy po omacku wyciągnęła rękę, próbując je pozbierać, Maxi chwycił ją w dłoń i bezpiecznie ułożył na swojej klatce piersiowej.
Ich ciała dusiły ducha winną bitą śmietanę, niebezpiecznie drżącą gdzieś w okolicach brzucha. Usta wrzały z gorąca, kiedy rozchylała je mocniej, pozwalając mu malować ich osobiste niebo, pojawiające się za każdym razem, gdy byli obok siebie. Tętniło życiem, osadzało się na skrzydłach motyli, tańczyło z gwiazdami, rozpływało się w ich ustach, skapując na splecione dłonie.
Gdy marynarka o malinowej barwie spłynęła jej z ramion, złotawy dzwoneczek oznajmił przybycie spragnionej porad psychologicznych istotki o imponujących włosach.
-Przepraszam, zapomniałem tego poradnika, który miał mi pomóc się w pani od…
            Natalia zdębiała, a Maxi zastygł w uroczym uśmiechu – nauczył się takowego od przyszłej żony. Właściwie to za bardzo nie wiedział, co ma robić, więc wciąż przygniatał narzeczoną, która właśnie błądziła wzrokiem po ścianach, chyba w poszukiwaniu wybawienia.
            Felipe spojrzał na nich. Potem na bitą śmietanę. Powtórzył schemat parę razy. Z niedowierzaniem zajrzał Natce w uciekające oczy. W końcu zaniósł się szlochem i wyleciał z gabinetu, torturując przy okazji parę osób, na co wskazywały przekleństwa rzucone pod zielonymi drzwiami do biura niezwykle zapracowanej psycholog, obecnie zajętej ustalaniem siły zbliżenia fizycznego na przedmiotach typu biurko i dziwnie radosnym mężczyzną, przygniatającym jej drobną posturę odzianą jeszcze w zwiewną, granatową sukienkę. Marynarka smętnie leżała pod komodą.
-Przepraszam, czy coś się pani stało? – Zaalarmowana Jenny wbiegła do gabinetu z otwartymi ustami w kolorze piwonii i plastikową łyżeczką do kawy w ręku.
            Natalia zerwała się na nogi, a Maxi z hukiem zleciał na podłogę, przy okazji zupełnie niechcący odpalając bitą śmietanę. Biała piana wystrzeliła w górę, kończąc akrobacje na jego twarzy i ciemnoniebieskiej sukience. Jenny – choć miała dopiero dziewiętnaście lat i niewielkie doświadczenia na koncie – już wiedziała, że to najbardziej szokujące, co w życiu zobaczyła.
-To ja może przyjdę później. Odwołać panią Burnham?
-Nie, nie, nie, niech przyjdzie! – Naty pospiesznie nakładała marynarkę, przed sekundą wyciągniętą spod komody. – Maxi właśnie wychodził!
-Jest pani pewna?
            Maxi wyszczerzył zęby w uśmiechu. Guziki miał pozapinane do połowy. Jeden poturlał się pod biurko.
-Cześć, Jenny! Chcesz bitej śmietany? Jeszcze trochę zostało! – Potrząsnął butelką z nadzieją. – Będę musiał kupić nową na wieczór.
-Natychmiast. Stąd. Wyjdź. – Wysyczała Natka przez zaciśnięte zęby. Krzywo pozapinała guziki. Ech. Urocze.
            Jenny wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Maxi wciąż rozpływał się w uśmiechu, a ona zastanawiała się, czy kazać sekretarce wyjść, czy udawać, że bliższe przyjmowanie narzeczonych w godzinach pracy to normalka. Ostatecznie zdecydowała się na uśmiech – typowy dla swojego zawodu, choć o wiele bardziej napięty i pociągnęła chłopaka w stronę wyjścia. Dotyk jego dłoni chwilową ją uspokoił, chociaż nadal miała ogromną chęć trzasnąć go swoim czerwonym terminarzem.
-A więc wrócisz po osiemnastej? Będę czekał, tylko wejdę jeszcze do sklepu po śmietanę.
-Zamknij się.
-Tak, szef. Widzisz, Jenny? – Zwrócił się do ssącej plastikową łyżeczkę szatynki. – Muszę to znosić każdego dnia, brr, okropność! Poszukaj sobie faceta, który nie będzie chciał przywitać cię prawym sierpowym po wejściu do domu.
            Jenny posłusznie przytaknęła, nerwowo okręcając łyżeczkę w dłoniach. Nie ruszała się z miejsca – zapewne szok na stałe przytwierdził ją do podłogi.
-Pa, aniołku.
-Ja ci dam „aniołku” – mruknęła, umykając przed jego ustami. – Już więcej tu nie przychodź.
-Nie słyszałem. Kocham cię. – Nim zdążyła ponownie się obrócić, zdrętwiała pod wpływem miękkich ust, delikatnie naciskających na jej wargi. Mimowolnie zamknęła powieki, oddając się przyjemnemu ciepłu pląsającemu na oblanej słońcem skórze. Jenny westchnęła z rozczuleniem.
-A ta bita śmietana… - Wymruczała w jego ramię, gdy już się od siebie oderwali.
-Hmm?
-… to kup dwie. Jutro mam wolne.
            Pożegnana krótkim cmoknięciem w górną wargę, stała rozanielona, wpatrzywszy się w zielonkawy sufit, jakby mogła odczytać z niego najpiękniejsze chwile swojego życia. Jenny wyciągnęła łyżeczkę z buzi i westchnęła z namaszczeniem.
-O Matko, pani Natalio. Ja też tak chcę!
-Co? – Wyrwana z krótkiego amoku, przetarła nagle cięższe powieki. – Ach, nie sądzę.
-Naprawdę! I żeby mnie tak jeszcze w pracy odwiedzał! Tylko… - łyżeczka smętnie odbiła się w tafli jej przygnębionych oczu. – Ja takiego nie mam.
-No to powinnaś się cieszyć. Nie ma nic fajnego w zasuwaniu z czteropakiem piwa przez całe osiedle, bo akurat mecz leci i nawet sam Bóg go z domu nie wyciągnie.
-Ale jak się kocha, to wszystko jest jakieś lepsze. I nie ma nic piękniejszego od świadomości po przebudzeniu, że kochasz i jesteś kochana.
-Jenny, na pewno dobrze się czujesz?
-Nie. Nie sądzę. Felipe opowiedział mi o swoim życiu i czuję się strasznie przybita.
            Odesłała ją za biurko wyrozumiałym uśmiechem oraz nową plastikową łyżeczką, ponieważ tamta uległa procesowi zagryzienia. Gdy skończyła tłumaczyć pani Burnham, że Chińczycy wcale nie chcą zagłady ludzkości, oparła się o biurku i znużonym głosem oświadczyła samej sobie.
-Kompletnie nie nadaję się do tej pracy.

"Wspomnienia to dziwna rzecz. Czasami są całkiem realne, ale czasami stają się tym, czym chcemy, żeby były." ~ Nicholas Sparks

Kompletnie nie nadaję się do tej pracy.
Felipe odwiedził mnie pierwszy raz od tamtego feralnego dnia, co mogło już liczyć parę miesięcy. Zgubiłam się w strefie czasowej, a każdy dzień uznawałam za nową katorgę. Wszystko jedno, czy szalała burza, czy śmiało się słońce. Świadomość, że nie ma przy mnie Maxiego była chmurą gradową sterczącą nad moją głową o każdej porze dnia i nocy. Z trudem wypowiadałam kolejne słowa, czując jak moje wargi się zlepiają. Nawet te piękne wspomnienia, wydawały się bolesne, a jego głos w moich myślach przeobrażał się zaraz w kolejny cios biczem od życia.
Lara mnie uczesała, przyniosła pachnący lawendą granatowy sweter i – jak na złość – talerzyk herbatników, bo tylko to znalazła w szafce. Przy okazji popsikała mnie nieprawdopodobnie mocnymi perfumami o duszącej woni, gdyż jak sama dała mi do zrozumienia, dawno nie brałam kąpieli.
Początkowo Lara nie była optymistycznie nastawiona do tego spotkania – szczególnie, gdy Felipe chciał ucałować mnie na powitanie; zrobiło się trochę niezręcznie, gdyż zaczęła dusić go różowym jaśkiem o wdzięcznym wzorze w złamane serduszka. Lara kupiła tę poduszkę zaraz po rozstaniu z Leónem. Podobno pachniała porażką. Dziwnym trafem to ją pierwszą wyciągnęłam z szafy. Życie na każdym kroku daje mi do zrozumienia, że jestem na straconej pozycji. Cóż, ma rację.
-Kiedy wraca pani do pracy?
-Nigdy.
            Pierwszą lepszą odpowiedzią zdusiłam jego rozanielenie. Spojrzał na mnie z miną zbitego psa, ale nie zrobiło mi się go żal. Zapewne dlatego, że właśnie przeżywałam swój własny koniec świata i poważne problemy innych nie robiły na mnie wielkiego wrażenia.
-Nie rozumiem, czemu jest pani taka niemiła.
-Mam prawo, uwierz mi.
-Tęsknię za panią… I z tego, co widzę, mieszka pani z przyjaciółmi, więc rozstała się pani z tym okropnym facetem, który z całą pewnością na panią nie zasługuje.
-Maxi nie żyje.
            Gdy słowa z łatwością wypłynęły mi z ust, dotarło do mnie, co właśnie powiedziałam. Czułam się, jakbym złamała jakąś barierę, zdradziła samą siebie. Napawało mnie to przerażeniem i zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem nie przekroczyłam drzwi przyzwyczajenia. Wiedziałam, że teoretycznie Maxiego nie ma przy moim boku, jednak wciąż wierzyłam, iż pewnego dnia stanie w drzwiach, a ja mam do czynienia jedynie z najstraszniejszym sennym koszmarem.
            Felipe zmizerniał. Jego twarz z brzoskwiniowej barwy przeszła w zimną biel. Dobrze znałam to spojrzenie – współczucie, zmieszanie, drżąca bezradność. To było przyzwyczajenie. To – a nie brak Maxiego.
            Wciąż widziałam jego sylwetkę migającą za drzwiami, słyszałam jego ciężkie kroki w holu, czułam zapach kawy po otworzeniu oczu, jego dotyk błądził nocami po moim ciele, a łóżko nagle uginało się pod ciężarem, jakby obok mnie kładła się jeszcze jedna osoba. Za każdym razem, gdy patrzyłam się w tę stronę widziałam jedynie nicość. Ale wiedziałam, że nie odszedł do końca, że jest ze mną o każdej porze i cokolwiek robię, stoi przy moim boku.
            Kiedy kogoś szczerze kochasz to nie ma znaczenia, czy jest obok ciebie, czy nie. Umiera ciało, dotyk, ale nie miłość. Ona zawsze będzie trwała, wplątana w rytm bicia serca, choćby pokrzywdzona, zduszona, zmięta – nie zginie. Lubiłam oszukiwać się, że jego usta przytulają się do moich, a reszta świata nie istnieje. Na przekór losowi.
            Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, jak łatwo jest kogoś stracić. Jedna minuta rzuca nas w ramiona przypadkowego człowieka, który okazuje się być przyszłą miłością naszego życia. Jedna minuta pcha nas do wiążących decyzji. Jedna minuta dostarcza radość i beztroskę. Jedna minuta zapoznaje nas z przypadkiem, czyli cichym pseudonimem przeznaczenia. Jedna minuta daje nam poczucie spełnienia. Jedna minuta zdaje się trwać wieczność. Jedna minuta może przeważyć na czyimś życiu. Jedna minuta potrafi doprowadzić do tragedii.
            Jedna minuta wystarczyła też, by obrócić nasz wspólny świat w pył.
            Kilkanaście lat budowania zaufania, bezwarunkowej miłości, planów, marzeń, ambicji na dalszą przyszłość zostały zdmuchnięte przez moment.
-Ja… Przepraszam panią, strasznie mi głupio. – Podniósł się z kanapy, wyciągając ku mnie drżące ramiona – zapewne chciał mnie przytulić.
            Pociągnęłam nosem, chowając głowę w kolanach. Ponownie dopadły mnie łzy.
-Ja ci dam ją dotykać! – Lara wtargnęła do salonu, wymachując żółtą łapką na muchy. – Odsuń się!
Rozpłakałam się jeszcze bardziej, a Felipe jęczał, gdy Lara okładała go packą. Federico wtargnął do salonu, odrywając żądną krwi Morales od tego biedaka, którym chyba życie pogardziło niemal równie mocno jak mną. Ściśle trzymając ją w ramionach, uśmiechnął się przepraszająco i ucałował ją w czubek głowy. Nie wiedziałam, że już się pogodzili.
-Lara już sobie idzie.
-Weź te łapy, nie skończyłam jeszcze!
-Przepraszam za kłopot.
            Kiedy Lara została wyniesiona, Felipe ponownie założył nogę na nogę i z radosnym uśmiechem spojrzał w stronę mojej – dzisiaj bynajmniej niezbyt urodziwej – twarzy. W błękitnych tęczówkach tliła się energia małego dziecka, niezwyciężona chęć wręczenia ciepła innym.
-Niech się pani uśmiechnie. Zawsze pani mówiła, że uśmiech to magia.
O Chryste. Zrobiło mi się niedobrze przez samą siebie.
-Bo nie znałam jeszcze życia. Teraz znam i powinno się drania udusić.
-Ale pani Natalio! Niech pani tak nie mówi! Kiedyś twierdziła pani, że życie to cudowny dar.
-Ehe. Bóg tak stwierdził, po czym zabił miłość mojego życia. Coś jeszcze?
-Przepraszam, ale nie podoba mi się to, co pani mówi. Nie jest pani za surowa dla życia?
-Wątpię, czy to, co mam można jeszcze nazwać życiem.
-Nie wierzę… Co ten świat pani zrobił…
            Próbowałam zachować neutralny wyraz twarzy i nie zwracać uwagi na fakt, że Federico i Lara obserwują nas zza kanapy. Wzruszyłam ramionami, mając przed nosem szczerbaty uśmiech śmierci. Chyba ją przechytrzyłam. Czeka na mnie i czeka, tymczasem nie widzi, że już dawno umarłam.
            Niebo w oczach Felipe zbladło. No proszę, ktokolwiek się do mnie zbliży, zaraz wychodzi z depresją. Życie zrobiło ze mnie cholerną złą wróżkę. Bolała mnie każda część ciała, bolała mnie dusza, bolała mnie nienawiść świata wobec ludzi.
-Trzymam za panią kciuki. Na pewno się uda. – Jak mniemam, to też mu mówiłam. Okropność. – Wierzę w panią bardzo mocno.
            Zbliżył się do mnie o parę centymetrów. Chcę mnie tylko przytulić. To nic złego. Wiele ludzi to robi, jakby chciało okazać się cudotwórcami, którzy w cudowny sposób przywrócą mnie do życia. Cóż, jeśli mowa o magii, to na razie tylko ja posiadałam czarodziejską różdżkę. Umiałam dołować jak nikt inny.
            Pozwoliłam sobie przylegnąć do klatki piersiowej Felipe, przytulając się do miękkiego materiału jego bluzy. Trząsł się bardziej, niż ja. Poklepałam go po ramieniu, chcąc uświadomić, że się przyzwyczaiłam.
-Łapy precz! – Podskoczyłam na dźwięk donośnego ryku.
Tym razem packa znalazła się w dłoniach Federico, a Felipe skulił się na fotelu, oczekując kolejnej serii ciosów. Niektórzy chyba rodzą się pesymistami i już wiedzą, że życie nie będzie wobec nich łaskawe. Szczerze mówiąc, zamieniłabym się z nim w tym momencie, choćbym przez resztę życia musiała znosić czarne koty na drogach, stłuczone lusterka i drabiny na drodze.
Zadumana wpatrywałam się w piszczącego Felipe i waleczną łapkę na muchy, którą Federico operował niemal tak dobrze, jak rycerz mieczem w takim jednym filmie, którego nazwy nie pamiętam. To Maxi zawsze oglądał takie głupstwa.
-A mnie to wyzwałeś od wariatek! – Lara wkroczyła do salonu z buzią pełną cukierków toffi. – Cóż, myślę, że Felipe musi się już zbierać. Prawda, Felipe?
-Tak, tak! – Diaz natychmiast zerwał się z fotela, unikając morderczego wzroku Federico. - Do widzenia, pani Natalio!
-Ja i Lara odprowadzimy cię do drzwi. Wiesz, żebyś się nie zgubił, nie chcemy przecież, żeby stała ci się krzywda.
            Popukałam się w czoło, na co moi przyjaciele uśmiechnęli się promiennie i pognali za Felipe do drzwi. Prześcigali się w uprzejmościach. Lara podała mu płaszcz, Federico zapakował parę herbatników w jednorazową reklamówkę (elegancja pierwsza klasa), po czym oboje wypchnęli go za drzwi, wciąż szczerząc zęby jak wariaci. Na wszelki wypadek zakryłam twarz poduszką. Chyba nie chciałam ich teraz znać.
-Żegnaj!
-Zadzwoń kiedyś!
-Prześlemy ci kartkę na święta!
-Napisz!
-Numer znasz!
-Wpadnij kiedyś!
-Uprzedzam, że jutro na wieki przeprowadzamy się na Alaskę!
-Więc w razie czego jedź tam!
-Pa, Felipe!
-Do widzenia, Felipe! Kochamy cię!
            Wrócili w szampańskich nastrojach i uśmiechach od ucha do ucha. Wychyliłam się zza poduszki.
-Nienawidzę was.
-A my cię kochamy!
            W zasadzie powinnam się ucieszyć, dawno nie widziałam ich w tak dobrych humorach. Najważniejsze, że zaczęli ze sobą rozmawiać. Miałam dość wymownego milczenia i napięcia intensywniejszego od bicia serca. Posłałam im wymuszony uśmiech i wróciłam pod koc.
            Szeptali coś zawzięcie, zapewne omawiali pułapkę na Felipe gdyby jeszcze kiedyś przyszła mu chęć na złożenie mi wizyty. Żułam rozmiękłe herbatniki i zastanawiałam się, ile jeszcze czasu mi zostało.
-Natka? Chciałabyś gdzieś pojechać?
            Myśl, że miałabym wsiąść za kierownicę zburzyła chwilowe poczucie spokoju. Ciemność, odłamki szkła i zduszony krzyk Maxiego rzuciły się na mnie w mgnieniu oka, próbując rozdrapać jeszcze świeże rany. Zatrzęsłam się, ginąc pod ciężarem wielkiej góry lodowej. Wzrok Lary pozostał odległy i nieosiągalny dla zapłakanych oczu.
-Ja będę prowadzić.
-Lara, nie…
-Proszę. Chcę ci coś pokazać – mówi stanowczo, a jej palce zaciskają się na moim nadgarstku. Usiłuję się wyrwać, jednak ciężar jej spojrzenia wygrywa.
-Nie rozumiem…
-Nie musisz rozumieć. Tylko chodź, okej?
            Sama nie wiem, dlaczego się zgadzam.
            Podaję jej dłoń i pozwalam się prowadzić.
            Śmierć rusza za mną pewnym krokiem.

"Człowiek nigdy nie zapomina czegoś całkowicie, wszystko, cośmy kiedykolwiek robili czy widzieli pozostawia odcisk, wszystkie te malutkie szczegóły leżą na dnie naszej pamięci, niby kamyki czy zielska, które nigdy się nie wynurzają z dna rzeki." ~ Martha Grimes

Coś ściska mnie w gardle. Spojrzałam pytająco na Larę – skinęła głową, dobrotliwie unosząc kąciki spierzchniętych ust. Odwróciłam się do dębowych drzwi, pachnących lasem i znajomym bezpieczeństwem. Nasze zacisze od kilkunastu lat. Krzywe serduszko wyczarowane spod cyrkla uderzyło mnie z siłą pioruna – Maxi wyciął je, żeby udobruchać mnie po jednej z kłótni, tymczasem wydarłam się, że zbezcześcił mi drzwi. Drżącą dłonią chwyciłam klamkę i ostrożnie pociągnęłam do siebie. Miałam nogi jak z waty, gdy moje oczy ujrzały gruzy tamtego dobrego życia.
Na drewniane ściany padały mętne promienie słońca. Narzuta ześlizgnęła się ze skórzanej kanapy w naszą ostatnią sobotę i jakoś nikomu nie chciało jej się poprawić. Na stole wciąż stały filiżanki po niedopitej kawie. Bukiecik zwiędłych tulipanów leżał na komodzie obok szarej fotografii oprawionej w szklaną, czarną ramkę z metalową, srebrzystą różą w dolnym rogu. Zdjęcie z rozdania świadectw. Patrzę na nasze twarze – młode i beztroskie, nieświadome, co strasznego czeka je w przyszłości. Z trudem utrzymywałam równowagę, ale szłam dalej.
W lodówce jest jakiś zepsuty jogurt, mleko, słodycze. Na drzwiach – bita śmietana. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Czułam jego dłonie na swojej szyi. Majestatyczne ciepło opętało moje ciało, przez chwilę wznosiłam się nad przepaścią, nie myśląc nawet, że mogę spaść. Uśmiecham się z zimną krwią, byleby tylko Lara nie zaczęła rozczulać się nade mną.
Wspomnienia to mimo wszystko dobra rzecz. Zamieszkują w naszej głowie, pilnując, by ani jedna chwila nie uciekła im z rąk. I owszem, mogą ranić, ale zaraz potem przytulają nas do serca, przewijając życie na lepsze momenty. Nie zostawiają nas samych, jak ludzie. Trwają z nami do samego końca i choćbyś chciał im się wyrwać, nie pozwolą ci odejść.
Chciałam wchodzić po kolei do każdego pomieszczenia i dokładnie je analizować. Poczuć, że resztki przeszłości zachowały się w kącie mebli, leżały na półkach, czekały aż rozpakuję je z papieru. Przesuwałam dłońmi po ścianach, pamiętałam każde zdarcie na tapecie. Byłam w domu. Naprawdę byłam w domu.
Nagle drętwieję, coś uderza we mnie z nadludzką siłą. Już wiem. Ignoruję krzyk Lary, biegnę do ostatniego wejścia, gwałtownie wdzierając się do środka. Emocje targają mną od środka, porywają duszę na drobne kawałeczki. Rozlatuje się, lata w powietrzu. Gubię ją po drodze i nawet nie widzę, że na chwilę stałam się zupełnie pusta. Dopadam sosnowych drzwi szafy, szarpię za kołatki. Wtedy wszystko wraca na swoje miejsce, a ja porywam do siebie jeden z wieszaków i nawet nie próbuję ukoić szaleńczego bicia serca. Nie mogę złapać oddechu, czuję silny ból w klatce piersiowej. Ale to nieważne.
Biały jak śnieg materiał tańczy w moich dłoniach, jedwab idyllicznie przylega do skóry. Przytulam go do policzka, modląc się, by przyniósł mi w prezencie dzień, na który Oboje czekaliśmy całe nasze życie. Przywoływałam go wiele razy, teraz wręcz błagałam by porwał mnie w swoje ramiona i nigdy nie zniknął.
Nie zdążyłam za niego wyjść. Nie zdążyłam. Dlaczego? Czy na Górze nie ma Aniołów, które mogłyby wytłumaczyć Bogu, że jego decyzje są niesłuszne? Czy naprawdę nikt nie przejmuje się człowieczym losem? Czy ktoś nas Tam kocha? Nie chciałam, żeby Maxi trafił do tego miejsca. Było jak rosyjska ruletka – na każdego nieszczęście czyhało za rogiem.
Sukienka była szyta na miarę. Dół miała z jedwabiu, niebiańskiego w dotyku. Zdławiłam łzy. Górę wykonano z śnieżnobiałej koronki, w okolicach dekoltu wpleciono cztery piwonie. Federico powiedział mi kiedyś, że są one symbolem wierności. Brzmienie materiału gniotącego się pod moimi palcami, przypominało dźwięk tłuczonego szkła.
            Miał być ze mną, gdy niebo upadnie, gdy rozstąpi się Ziemia, gdy mgła spłowi dusze. Miał być ze mną w każdym dniu, w każdej minucie, w każdej najdrobniejszej chwili. Świat pozwolił, by pustka zajęła jego miejsce. Nikt nie zapytał nas o zdanie. Nikogo nie obchodziło, że miłość, o którą walczyliśmy połowę naszego życia spłonie w otchłani. Rozdzielili nas granicą między dwoma światami, gdzie głuche wołania nie docierały, a prośby ginęły w przestworzach martwej ciemności.
            Nie rozumiałam. Dlaczego teraz, a nie później, po co, w jakim celu – niczego. Przerażająca była jedynie świadomość, że prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Nie poddałam się, ponieważ po drugiej stronie mogła czyhać na mnie nicość. Tutaj przynajmniej miałam wspomnienia, rzeczy, które trzymał w swoich dłoniach. Czasami przyjemnie było oszukiwać się, że siedzi obok mnie, jego śmiech wypełnia przestrzeń, jesteśmy s z c z ę ś l i w i.
            Znajdź mnie, Maxi. Znajdź i zabierz do siebie.
            Nie ma tu dla mnie miejsca.
            Słyszysz?
            Czekam na ciebie.
            Czemu cię nie ma?
            Czemu nie przychodzisz?
            Wróć po mnie, nie zostawiaj mnie samej.
            Proszę…

Jestem tu, Naty.
Chaos nie ustaje, serce brutalnie wrzeszczy z bólu, białe strzępy jedwabiu unoszą się w płonącym powietrzu, kruszą w zimnych dłoniach.
Świat wiruje, jest tak ciemno.
Koronka niknie pod rozdartym welonem. Też rozbita na kawałeczki. Bielusieńkie. Jak śnieg.
Najpiękniejsza jest krew na białym tle.
-Naty!
            Lara chwyta mnie w ramiona, z impetem przyciska do siebie. Ramiona mi drżą, zaczynam krzyczeć, wszystko wokół wiruje, widzę tylko rozdarty materiał sukienki w dłoniach. Płaczę głośniej, wbijam palce w jej plecy, lód przedziera moje ciało. Rozpadam się na kawałki.
            Łzy skapują mi po brodzie, a oczy nieobecnie tkwią w porozrywanych skrawkach białej sukienki.

**

Nabieram coraz większej pewności, że się do tego nie nadaję.
Miało być tu coś na święta, ale nawaliłam. Cóż, należało się tego spodziewać. Moja wena jest żałosna.
Tak czy siak, życzę wam szczęśliwego nowego roku, pełnego ciepła i spełnienia marzeń. Oby był lepszy od poprzedniego. Kocham was całym serduszkiem. <3

17 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry. :>
    Chciałam powiedzieć, że śmietana podbiła moje serce. To tak na początek, bo później zapomnę. Skleroza nie boli. Cóż. A śmietana to rzecz warta pochwały - dawno się tak nie rozczuliłam. Więcej takich igraszek, Maxi wie co robi.
    Ogólnie to przez Ciebie moja miłość do Lety przygasa. Nie żeby ona kiedyś zniknęła, bo to jakby powiedzieć, że słońce jest zielone, ale (podobno to, co jest przed "ale" się nie liczy, so) nie ma lepszego Naxi w fioletowym świecie niż Twoje. Nawet jeżeli 50% Naxi jest sobie u Aniołków.
    Generalnie to jestem zakochana w tej historii. (za chwile zacznę walić "mi amor" co sekundę, Leon pozdrawiam) Nie będę mówiła, żebyś oddała mi talent, bo ja bym go tylko zmarnowała - a szkoda by było. Wiem co mówię. ^^
    Lara powinna trochę przystopować z tofi, za dużo cukru źle robi na cerę, czy coś. Nieważne.
    Wracając do śmietany - zrobiłam się głodna.
    A mówiłam już jak bardzo mi się podobało? Chyba nie. Czytam z rozdziawioną twarzą tak w ogóle. Gdyby nie było mi zimno (brrr marznę, a śniegu nie ma, god) i nie leżałabym pod kocysiem, to na pewno spadłabym z krzesła - na zimną podłogę, więc sama rozumiesz, spadanie zostawimy na lato.
    Pozachwycałabym się jeszcze, ale lodówka wzywa.
    Pójdę w blasku tego cuda zrobić sobie śniadanie, a tymczasem: całuję, ściskam, kocham, kłaniam się nisko.
    Buzi! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrócę, kochanie moje cudowne *.*
    Wiesz jak z tym czasem, prawda?? I te testy próbne -,-
    No nic.. OBIECUJĘ <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co??
      Czasem się zastanawiam nad tym Bogiem, co nie? Jak to jest, że zabiera tych najwspanialszych (bufon jest wart dziesięć dusz - to co najmniej nie fair, że nam go zabrał, przecież to takie kochane <3).
      Wbrew tym wszystkim pogadankom nawiedzonych katolików, nie może być sprawiedliwy. Bo niektórzy (czytaj WYRAŹNIE: ACIA) mają taki ogromniasty talent, a inni (na przykład Ana Julia, czy raczej taka sobie nieważna istotka) nie mają go w ogóle. Nie może tak być, ja Ci mówię, no!!
      Dobra, przejdę do rzeczy. Nie chcemy tutaj wypracowania :3
      Hmm... Myślę, że każdy w pewnym stopniu za czymś tęskni. Za osobami, jakimiś wydarzeniami... Na przykład Ania tęskni za dzieciństwem :'( Kiedy w podartych spodniach i z brudnym pyszczkiem wracała sobie do domciu. Do rzeczy - Nataka akurat tęskni za Maxim. I nie wiem dlaczego (więc nie pytaj), ale jak to czytam to nie jestem w stanie myśleć o innych, którym przytrafiło się coś podobnego. Ja być cham i prostak, ot co :P
      Aj, Felipe. Misiu, czemuż Ty taki głupiutki?? o_O Haha, oj nieładnie się rzucać na innych, ja Ci mówię!! Na szczęście Lara była w pogotowiu z tą prześliczną żółtą łapką na muchy. I Feduś, oj tak <3 <3 Tutaj kocham podwójnie (może nawet potrójnie, mam pojemne serduszko).
      KOMUNIKAT: od dziś śmietana nabiera nowego znaczenia :P I myślę, że przynajmniej do ślubu jej nie tknę >_< Chociaż kto wie :3 :3 :3
      Ostatni fragment mocno ścisnął mnie za serce (ach te powtórzenia). Nagle zaczęłam płakać, o czym zorientowałam się dopiero pod koniec. Nawet nie wiem kiedy... :( Takie sceny mnie wzruszają, cóż.. Nawet bardziej niż filmy. Ty, Aciu, nakręćmy film! :P Albo wyślij to Twoje dzieło do Argentyny, od razu polecą z tematem... Tylko, wiesz, trzeba dokończyć. Ale w końcu to nie problem, prawda? ;)
      Wracając do moich słonych łez... Moja poetycka dusza się uwydatnia, wybacz takie "duchowe" wstawki ;) Ta biała suknia taka piękna, w szafie wciąż wisi i nasiąka kurzem. A raczej wspomnieniem, które ma nigdy nie nadejść (Znowu ryczę, no -.-). I nagle Anioł ją bierze do łapki i drze. Drze i krwawi mocno. Krwawi bólem, łzami, smutkiem, tęsknotą i miłością. Krwawi całym złem świata. I nie ma nikogo, kto weźmie sobie choć troszkę tego bólu. To jest nie do przyjęcia... Strajkuję, tak nie może być. Natalka, pocierpię z Tobą, co ty na to?
      Kochanie moje (Sapphire'ko - żeby nie było wątpliwości :P), powiedz mi, czy mogę zostać jej nowym Aniołkiem? Bo widzisz... Jak to Feduś wcześniej ładnie ujął... Jak to było? "Na tego jesteś chyba obrażona" czy jakoś tak. Wiesz, ja taka tępa, więc wybacz te nieudane cytaty :P Wracając, to mogę? PROSZĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Będę grzeczna, obiecuję <3
      Tak napomykając do sukienki, to Larunia znowu ratuje sytuację. Taka to ona kochana!! Wspaniały michu taki, no :* Ja też chcę takiego! Wybacz, wszystko jest "takie", ale cóż...
      Ach, nic dodać nic ująć.
      Co mi pozostało?
      Czekać...
      Ana Julia <3

      PS.: Kocham Cię, wiesz??
      PS2.: Natalkę też kocham!
      PS3.: Dawaj mi tu tą relację Feduś - Lara, bo umrę tutaj!! ;)
      PS4.: Nadal Cię kocham!

      Usuń
    2. PS5.: Właśnie wpadłam na Twojego drugiego bloga i.. Matko, Acia!!! Jak mogłam nie wiedzieć, że masz jeszcze jednego?? Okropna ze mnie istota, nie.. Powieszę się za włosy...
      Wiesz, że czytam, co nie? Jestem w momencie, w którym Natalka wysiada z pociągu :3

      Usuń
    3. A tak! Zapomniałam...
      Mam gg, tak nawiązując do Twojego pytanka.. :)
      Tylko muszę je troszeczkę, no... Jakby... Odnowić??
      Chętnie sobie z Tobą popiszę, Aciu i już jestem ciekawa o jaką maleńką sprawę Ci chodziło :*

      Usuń
    4. O jak fajnie. ^^
      To jak już Ci się uda, napisz - 37313514. Takie cenne dane.
      I dziękuję, kocham Cię bardzo bardzo. ,3

      Usuń
  4. Docieram po takim czasie, że w porównaniu z tym tempo dobierania się Facu do Alby jest szybkie. A jeszcze ostatniego nie skomentowałam, a tam był tańczący Bufon, jestem . Normalnie szkoda gadać.
    Tarasy to jednak straszne stworzenia.

    Naxi to kolejni fetyszyści? Jak nie nutella, to bita śmietana. A zanim wkroczyłam w fiolkowy świat byłam taką niewinną istotą, chlip chlip.
    Aniołku, masz coś zgubną słabość do Filipka. To mnie martwi. Wolałabym na tym miejscu każdego, nawet Hermana. Dlaczego w Natce muszą się zakochiwać sami przystojni faceci (Bufon to wyjątek od reguły)? Z tego jeszcze wyniknie coś złego. Może nie zaraz dzieci, ale coś na pewno.
    Chyba mam gorączkę, nie powinnam pisać komentarzy w takim stanie.

    Dobra. Pomińmy pieprzące się Naxi i płaczącego Felipe, bo myślę, że jakiekolwiek słowa poza tym są zbędne. Mistrzowska scena. Jeśli można umrzeć ze śmiechu, to zapowiadasz się niebezpiecznego zabójcę. I nieobliczalnego. Pewnie mówię to za każdym razem, ale gdy już myślę, że niczym mnie nie zaskoczysz - ty wymyślasz coś nowego. To robi się nudne, ileż można spadać z łóżka? Jeszcze kiedyś dostanę wstrząsu mózgu i ktoś będzie płacił odszkodowanie za swoje zbyt śmieszne dialogi. Nie będę pokazywać palcem, kto. Ale jego imię zaczyna się na A i kończy na Cia.

    Filipka mi nie żal, jak już chyba mówiłam. Ale Natki tak. Jak zawsze. Biedny anioł, który już nie potrafi latać. Za bardzo jeszcze przytłacza ją ból. Głupi balast, który na tyle mocno przyrósł do jej ciała, że żyje z nim - jakby był jej częścią. Smutek jest ciężki jak ołów, a dopóki nie uda jej się go jakoś pozbyć, dopóty będzie tkwiła na najgłębszym dnie bez szans na odbicie od niego. Tylko jak, jak zapomnieć, kiedy, po pierwsze - wszystko jej o nim przypomina, a po drugie - wcale zapomnieć nie chce? Świadomie drapie te wszystkie swoje rany, wciera w nie sól i tonie w kolejnych i kolejnych łzach, które chyba nigdy się nie wyczerpują.

    Ta scena z suknią zrobiła na mnie wrażenie. Takie ":OOO". Chyba do niej tym bardziej nie dobiorę odpowiednich słów, bo po prostu mnie zabiła. W encyklopedii przy definicji bólu, cierpienia i tęsknoty byłyby odnośniki do tego fragmentu. I już nic tłumaczyć nie trzeba.


    Zaniedbałam u ciebie wszystko, na emptyluście począwszy (wrócisz tam, prawda? Say yes. Say yes. Please, say yes!) a na miniaturce o Laraxi (nutella na zawsze w naszych sercach <33) skończywszy. Kiedyś tam dotrę, a że prawdopodobnie ty do tego czasu zdążysz posiwieć i zakończyć wszystkie blogi, to już inna para kaloszy.
    Kocham cię bardzo, Aniołku.
    Nie pożyczaj szamponu od pedofila, uważaj na tramwaje i pisz mi najpiękniej. Enter.
    Uwieeeeelbiam - ja. ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ <--- to moje uwielbienie zobrazowane za pomocą znaczków graficznych, podziwiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam w drugim zdaniu, przed kropką było jeszcze "tu następuje jakaś straszliwa inwektywa, której nie wymyślę w tym momencie, bo mam za ubogie słownictwo", ale blogger postanowił mi to usunąć, skurczybyk.

      Usuń
  5. Cześć, Aciu, kochanie.
    Przybyłam - wreszcie! Chyba sama w to nie wierzę - myślę, że połowa osób też już zaczęła w to wątpić, ale jako, że mamy ferie (tak, obie! ŁUUUUUUUUUU *p*), wzięłam się za konkretne nadrabianie. Za niedługo, może - jutro, przy dobrej passie, wrócę do 18 na Empty, bo jeszcze nie skomentowałam - na stos ze mła, ugh, i - do 'Aureoli', bo tak mi się to podobało, że o jeju. Ale wracając do rozdziału siódmego, bo to przecież tutaj jestem, a nie, pf - chociaż ja potrafię być w kilku miejscach, myślami, naraz i wtedy pisze jakieś głupotki - wybacz. Już się skupiam - spójrz!
    Że rozdział był nieziemski, czyli wyd*piasty w komos, a nawet wyżej - to Ty wiesz. Nie możesz inaczej, o nie. To prawie tak oczywiste jak to, że, eee... słońce wstaje? Tak. (Dlaczego to brzmi tak tandetnie? Płaczę nad sobą) W każdym razie... Na początek było wspomnienie, przy którym się uśmiałam - co nie miara, oczywiście. I wiesz, to przyjemne czytać o momentach, gdy jeszcze byli razem, tak blisko, gdy mogli na siebie liczyć, gdy mogli się zachowywać nieodpowiednio, gdy byli dla siebie - zwykli, tacy jak zawsze, bez upiększeń - po prostu, SOBĄ. W ich przypadku, niestety, tak pozostało w definicji - zawsze razem, DWÓJKA, nigdy osobno. Niestety, bo wtedy los, życie - postanowiło z nich zakpić. I wiesz - chociaż scena z bitą śmietaną była tak nieziemska, że czytając, zleciałam z kanapy, śmiejąc się jak chora psychicznie - nie mogła ukoić mojego bólu, gdy przeczytałam część dalszą. Bo, cholera - czy Aniołów naprawdę nie ma, tam w niebie? Czy naprawdę są tak obojętne? Scena z suknią sprawiła, że ryczałam jak małe dziecko. Nasza Natalka... tak załamana, tak rozbita... I nie dziwię się, że nie chcę wrócić do pracy... Co to w ogóle za pomysł? A Filipe wymyślił - nie trawię gościa, ogólnie, ale tutaj, w sumie, polubiłam go trochę? Wiem, wiem - dziwne. Ale taki jakiś nieporadny był, że aż słodki. A jak go tłukli tą packą na muchy, znowu wyłam ze śmiechu, i to dobrze, bo - po tej dawce smutku, która miała nastąpić potem - ta krótka scena i ta, z początku (śmietana, te sprawy) uratowały mnie przed całkowitym rozpadem na kawałki. Z Natalką tak się stało, i wyje. A chusteczki się skończyły. Jeszcze brakło cytryny i mam tak ch*jową herbatę, że zaraz oszaleje - dziękuje Ci (jeszcze nie wiem kto jest winny, ale chyba siostra) bardzo. Wracając... Ja nie wiem jak to się może dalej potoczyć, naprawdę. Wydaje mi się, że po tym, co Natalka osiągnęła z Maxim u boku, ona już nie będzie potrafiła... Wiesz, podnieść się. Bo co to za świat bez Niego. Co to za świat bez prawdziwego, tego jej - ŚWIATA. No właśnie. Ale - powodem może być też to, że jestem ograniczona, i nie umiem nic sensownego wymyślić, a Ty - Ty jesteś geniuszem. Więc, nie mam się czym martwić - rozegrasz to idealnie. Albo ją podniesiesz, albo wręcz przeciwnie. To nic - wszystko zrobisz pięknie. Wierzę w to. Jesteś jedyna ;')
    I kocham Cię.
    Nawet bardziej niż tą historię, naprawdę. A ją kocham - do szaleństwa. Pamiętaj.
    I - o!, wciąż czekam na mój kawałek pizzy, nawet przypalonej.
    Edyta ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałe, cudne, najlepsze, genialne, piękne, nieziemskie...aż brakuje słów. Mogłabym jeszcze tak długo wymieniać, ale nie chcę zanudzać :* CUDOWNE <3...mam pytanie: jaki mam tytuł piosenka z numerem 35?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z całego serca, Aniołku. <3
      Shannon Labrie - Calls Me Home :)

      Usuń
  7. Tak naprawdę, to nie lubię długich komentarzy, ale uwierz - to co przeczytałam, było wspaniałe <3 Pisz duuużo, miej dużo weny i wszystkiego, co sobie zapragniesz <3

    OdpowiedzUsuń