sobota, 16 sierpnia 2014

02. Wrist to wrist.

To nie była dobra godzina.
To nie był dobry dzień.
To nie było dobre życie.

Siedzę zgarbiona przy stole (Maxi zawsze mi to wypominał), do szyby dobijają się promienie słońca – choć równie dobrze mogła szaleć ulewa i burza.
I tak nic by to nie zmieniło.
I tak siedziałabym w obcym mieszkaniu, mając przed sobą nienaruszone śniadanie, a na ustach bezgłośne „dlaczego?”.
Bo tak.
Dlaczego wiszący w holu obraz kobiety, zanurzającej dłonie w rzece, w ogóle nie budzi mojej uwagi? Zawsze mi się podobał.
Bo tak.
Dlaczego „Life after you” brzmiące w radiu tak bardzo mnie irytuje? Pamiętam jak lubiliśmy tę piosenkę.
Bo tak.
Dlaczego tarta Federico nie smakuje tak dobrze jak zazwyczaj? Z truskawkami, Maxi je uwielbiał.
Bo tak.


Dlaczego Cię tu nie ma, Maxi?


Bo tak.

Powinnam zaprzyjaźnić się z łzami.

"Miłość, sen i śmierć przychodzą po­mału, schwyć mnie za włosy i moc­no pocałuj." ~ Algernon Charles Swinburne

Patrzyłam na wszystkich i czułam jak krew napływa mi do gardła. Nie. Nie potrzebuję ich pieniędzy, litościwych spojrzeń, ręki na ramieniu, obietnicy poprawy. Niczego. Sypią tymi, pożal się Boże, pociechami. Zatruwają powietrze.
To oni mogli odejść. Tylko gadają. A mówić można wszystko, a zmienić nic.
Dzisiaj rano dzwoniła Camila. Zasugerowała przemeblowanie w naszym – moim i Maxiego - domu. Ot tak, żebym się lepiej czuła. Federico chciał grzecznie odmówić, ale Lara wyrwała mu słuchawkę i w krótkich słowach kazała jej się odpieprzyć. Nawet nie podziękowałam.
Odsuwam od siebie talerz. Lara siedzi obok mnie w koszulce z Marilyn Monroe i rozczochranych włosach, po których spływa żółtawa substancja. Chciała zrobić mi jajecznicę. Mimo, że nie za bardzo interesowały mnie jej czary w kuchni, odetchnęłam, gdy Federico wrócił do domu wcześniej, tym samym opanowując sytuację. Często się kłócili. Kuchenki jednak nie zdążył uratować. Kiedy Lara bawiła się raz w kucharkę, Maxi zajrzał do piekarnika i z dezaprobatą stwierdził, że nie miał bladego pojęcia, iż jedzenie może tak ewaluować.
Gdy tylko Fede zaszył się w łazience, byłam zmuszona wysłuchiwać serii żalów o tym, jaki to zrobił się złośliwy, jak bardzo zniechęcił się do wszystkiego, co związane z Larą, jak ciężko im było mieszkać tu we dwójkę.
Kiedyś mieszkali we trójkę.

-Natka? – Lara łapie mnie za nadgarstek, blednie. – Przepraszam, jestem głupia. Chciałam żebyś zajęła myśli czymś innym, ale to śmieszne. Tak się nie da…
            Ona rozumie.
            Przytulam się do niej i nagle mam okropne poczucie winy, że myślałam źle nawet o mojej najlepszej przyjaciółce. Siedziała przy mnie, kiedy obudziłam się rano, przeklinając wszystko wokół siebie. Milczała. Chrzanić słowa, tylko wszystko rujnują.
            Słowa… Wszyscy miotali nimi jak ogniem. Łkali, że był takim dobrym człowiekiem, że szkoda, że życie jest trudne i nieobliczalne.
A ja chciałam jedynie wyszarpnąć go z objęć Boga.
I mogłabym krzyczeć, grozić, rzucić się na kolana, płakać – a i tak pustka by nie ustała. Szydziła ze mnie. Ze wszystkich par na Ziemi los rzucił się w naszym kierunku i szarpał – szarpał aż do krwi, do granic możliwości, rozrywał wspomnienia, w końcu obecność. Pozostałe strzępki bezradnie wirowały po niebie, czekając, aż ktoś ułoży je w całość. Chciałam je złapać, musnąć koniuszkiem palca, ale byłam taka sama jak moja modlitwa – bezsilna.
Ponownie zapragnęłam złożyć ręce, poprosić o jego zwrot. Obudzę się nazajutrz, zobaczę go obok siebie i opowiem mu ten chory sen. On zacznie się śmiać, bo to niedorzeczne, żeby kiedykolwiek mnie zostawił.
-Niebo to nie poczta, Naty – Lara przytula mnie mocniej. – Przepraszam, że nie byłam przy tobie wczoraj. Wiesz, że nie lubię pogrzebów.
-To nie był pogrzeb, tylko zjazd kretynów. Nie szkodzi.
-Dobrze, że Fede w porę zainterweniował. Zakładam, że Maxi zwiałby stamtąd po dziesięciu minutach – mówi i natychmiast się czerwieni. Do jej oczu napływają łzy. – Za bardzo mi go brakuje.
            Przypomniał mi się czerwcowy wieczór, kiedy siedziałam znudzona z książką i czekałam aż Maxi łaskawie się mną zainteresuje. Nie doczekałam się. Akurat wtedy wybrał wspólne kibicowanie Argentynie wraz z Federico i Larą. Trochę głupio wyszło, bo do domu weszliśmy tylko po jakąś bluzę dla niego, tymczasem trafił na kanapę z szalikiem w klubowych barwach. Co prawda próbowałam do nich dołączyć, ale kiedy entuzjastycznie zareagowałam na bramkę (która okazała się samobójem) trzy pary oczu spojrzały na mnie kpiąco, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
            Potem strasznie się pokłóciliśmy. Stanęło na tym, że wciąż się kochamy i nie umiemy bez siebie żyć (ironia).
            W ostatniej klasie liceum Maxi, Lara i Federico postanowili wynająć wspólnie mieszkanie, co niezmiernie ucieszyło Lenę, niepokojąco pewną, iż ja również spakuję manatki oraz wyniosę się do nich. Moi rodzice nie chcieli o tym słyszeć, ja zbytnio nie paliłam się do rozszerzonej samodzielności, a Lena została skazana na życie ze mną pod jednym dachem.
            Początki były trudne. Lara dzwoniła do mnie w środku nocy i zapłakana żaliła się na porozrzucane wokół bokserki oraz brudne naczynia w zlewie. Dopiero gdy część ich wyleciała za okno, chłopcy musieli się zmobilizować.
            Federico trafił do Studia w drugim półroczu, gdzie od razu rzuciła się na niego fala wielbicielek spragnionych żywych skarbów z Włoch. Nie okazał nimi szczególnego zainteresowania. Zamiast tego razem z Maxim śmiali się z tego, że nie lubię żelków.
„-Wszyscy je lubią!
-Ale ja nie jestem „wszyscy”.
-Dokładnie, Federico. Natka jest wyjątkowa. Mam prawa na wyłączność!”
            Popukałam się wtedy w czoło i stwierdziłam, że jest debilem. Dzień później ryczałam, gdyż byłam pewna, iż znalazł sobie nowy obiekt napastowania. Nieważne. Właśnie wtedy pojawiła się Lara.
            Poznałam ją na torze, gdzie udawała, że ciężko pracuje i notorycznie podrywała Leóna. Maxi chciał zaimponować mi typowo męską pasją, ale na jednej lekcji się skończyło. Z początku relacje między nim a dziewczyną były nieco napięte, ponieważ zszokowana jego fatalnym poziomem jazdy, oświadczyła, iż już jej babcia jeździ lepiej i na przyszłość poleca mu hulajnogę. Może dlatego szybko zostałyśmy przyjaciółkami.
            Lara twardo stąpała po ziemi, nigdy nie owijała w bawełnę i zawsze robiła to, co uważała za słuszne. Jedynym słabym punktem było jej wciąż niespełnione marzenie o wielkiej miłości. Myślę, że Federico nigdy nie brał jej na poważnie, chociaż trudno konkretnie określić ich znajomość. Bolało ją to, ale nieszczególnie. O wiele bardziej cierpiałaby, gdyby rzeczywiście miała do czynienia z miłością.
            Najprawdopodobniej nadal trwali w tym samym położeniu. Kilka lat temu Maxi opuścił mieszkanie i zostali w nim tylko we dwójkę. Nie obyło się bez dyskretnych pytań z mojej strony, lecz Lara zawsze zamykała temat, wyraźnie nie chcąc o tym opowiadać. Wobec tego dawałam jej spokój, żeby nie zadręczała się dodatkowym ciężarem.
-Beztalencie na motorze, ale nie potrafił nikogo odrzucić. I nie mogę uwierzyć, że przez najbliższy czas nie otworzę drzwi i nie zobaczę tego niemożliwie radosnego idioty.
            Nie, tak nie może być.
            Powiedz, że nie może.
            Dlaczego milczysz?
           
Bo tak.

Jednak prawda.
Nie dorysujesz wąsów celebrytom z okładki. Nie zaśpiewasz razem z radiem. Nie przyniesiesz mi gorącej herbaty do łóżka, gdy będę leżała zdołowana i wściekła. Nie pocałujesz na pożegnanie przed wyjściem do pracy. Nie dopierzesz plamy na mojej nowej sukience – mi nigdy się to nie udawało, pamiętasz? Nie oddasz mi parasolki, podczas deszczu i nie wrócisz do domu mokry, bo dla mnie musiało być więcej miejsca. Nie uśniesz na finale komedii romantycznej. Nie przywieziesz Lenie tych płyt, o które prosiła. Nie roześmiejesz się, kiedy będę panikowała, widząc czarnego kota. Nie wyjdziesz ze sklepu odzieżowego, bym porzuciła zakupy i pobiegła za tobą do samochodu, i nie musiała wracać autobusem.
Nie wrócisz do mnie.
Wtuliłam się w ramiona Lary, żałując, iż kiedyś będę musiała się z nich uwolnić. Codzienność sunęła łapskami po moich plecach, gotowa wbić w nie szpony. Nie chciałam się odwracać. Nie mogłam spojrzeć w te puste oczy, które tak wyraźnie głosiły „go już nie ma”.
A przecież jest.
W każdym smutnym spojrzeniu, w każdej szybie, każdym lustrze, na pustej kartce papieru, na kremowej pościeli, w radiu, w obrazie z holu, w moich dłoniach. Jakby wszystko, co istniało zaczęło mieć jakiś związek z nim.
Mam wrażenie, że zaczynam traktować go jak kogoś bardzo odległego. A przecież niecałe dwa tygodnie temu trzymaliśmy się za ręce…

-Tak bardzo ci ciężko?
-Najbardziej. Wróć do mnie, nie daję rady bez ciebie.
-Wierzysz w Coś? Kogoś? Jak to jest, Natka?
-Już w nic nie wierzę. Tylko w Ciebie i mnie.

Uśmiecha się do mnie. Chyba jest mu przykro. Wyciągam dłoń, ale on machinalnie rozpływa się w powietrzu, jakby w ogóle go tam nie było.

-Wariatka – myślę, mrużąc powieki. Postanawiam, że dziś ich już nie otworzę.

Zapadam w sen, wszystkie koszmary spełzają ze mnie jak krople deszczu płynące po szybie, a przed oczami mogę mieć tylko jego uśmiech. Słodkie wyzwolenie. Promienie słońca wystrzelają wysoko w niebo, a deszcz z gracją sunął w dół. Zawsze wolałam deszcz. On też.
Zasypiam, wciąż przytulona do Lary. Zaczyna śpiewać, a plusk wody pięknie miesza się z jej kołysanką. Jest tak spokojnie. Bębnienie serca, powoli rozmywający się obraz i „White Ballons” na dobranoc…


-Czy Angie zdaje sobie sprawę, że nikt jej nie słucha? – inteligentnie zapytał Marco, który od dłuższej chwili pożerał wzrokiem Francescę i nie zawracał sobie głowy paplaniną nauczycielki. – Ktoś powinien ją uświadomić.
-Ee. Pewnie nawija o tym, co zawsze – stwierdził León, obudziwszy się z parominutowej drzemki. -  No, że muzyka nas buduje, trzeba się nią kierować… Takie pierdoły.
-Czyli… Jeśli słucham disco polo to też muszę iść za jego przesłaniem? – Andres przerwał rysowanie szlaczków na ławce ołówkiem. – Super.
-Jak się takowego doszukasz, to proszę bardzo – Maxi zmarszczył brwi, krytycznie oceniając jego sposób postrzegania rzeczy. - Powodzenia.
            Zamilkł na chwilę, bo Angie spojrzała w jego stronę z wzrokiem typu „Nie pozwalaj sobie, jestem wszystkowidząca”. León ponownie zwinął się w kłębek, a Andres wrócił do bazgrania kwiatków, piesków i innych takich. Rozkoszny widok.
            Odwrócił głowę. Fran szeptała coś do ucha Camili. Zapewne dotyczyło to fryzury Marco, który – zwykle skromny – teraz wykorzystywał to w celu poderwania Włoszki, która była wprost rozanielona. Cóż, życzył im szczęścia.
            Mimo, że Angeles nie należała do najinteligentniejszych, zadała w miarę interesujące zadanie, polegające głównie na duetach. Potem zaczęła nawijać coś o emocjach, szczęściu, ekstazie i zaczęło robić się mniej ciekawie, ale wszystko pozostałe przypadło mu do gustu.
            On i León mieli zaśpiewać „I want to know what love is”. Klasa zwijała się ze śmiechu, kiedy Angie oznajmiła, że nie mają kierować tego bezpośrednio do siebie. Zasugerowała, iż najlepszym rozwiązaniem będzie myślenie o osobie, którą się kocha. Mama i pies się nie liczą. Okej. Może być ciężko.
-Marco, Jezu. Nie machaj tak tymi włosami – jęknął León. – Fran cię dostrzegła, kocha cię, niebawem się na ciebie rzuci. Zbastuj, mój drogi.
-Samicę trzeba zdobywać każdego dnia! Nie znasz się. – Podsumował brunet, puszczając oczko zachwyconej adoratorce. – Czy ona nie jest idealna?
-Nie.
-Wyjdź.
-Odwal się.
-Kiedy ona jest niesamowita! Ten uśmiech, to spojrzenie, ta gracja! Nie to, co te sztuczne, o tam – wskazał dłonią na Natalię i Ludmiłę. – Moja Fran jest o niebo lepsza.
            Coś go tknęło. Automatyczne rzucił mu pretensjonalne spojrzenie, choć kompletnie nie wiedział dlaczego. Ludmiła od początku wydała się pusta i dla własnego spokoju postanowił schodzić jej z drogi, jednak Natka to już inna para kaloszy - czy to nie bezczelne, porównywać ją do jakiś gumiaków? Rozmawiali kilka razy, gdzie temat spełzał na jego beznadziejną osobowość – za jej sprawą, to jasne. Były tu kilkunastosekundowe epizody, niewnoszące nic do codzienności. Nadal nie oddała mu marynarki. Grzeczność nakazywała nie dopominania się o nią.
            Siedziała przy oknie, światło padało na jej policzki, co było w pewnym sensie rozkoszne, ale ani myślał się z tym zdradzić. Często przyłapywał się na bezwstydnym wgapianiu w nią. Ale to chyba nic złego. Przecież wolno. Tak?
-Fakt, może Lu wygląda jak po walce z Nyan Cat’em, ale – zawahał się. – Ta druga… Naty… Wydaje się bardziej rozgarnięta.
-Nie wiem – Marco wzruszył ramionami. – Nieważne. Przynajmniej Francesca…
-Zamknij się już!
-Maxi!
            Sytuacja nabrała rumieńców i nawet León się obudził. Przeklął pod nosem. Z Marco pogada później. Angie zmierzała w ich kierunku, z dziennikiem pod pachą i zawiścią w oczach. Nie ulega wątpliwości, że angażowała się w swoją pracę. Nikt tego nie doceniał, ale sam był zdania, iż liczą się dobre chęci.
-Co przed chwilą powiedziałam?
-Moje imię.
-U dyrektora też będziesz taki zabawny?
-Chwila nieuwagi. Nie ma po co robić sceny.
-Mógłbyś chociaż udawać, że słuchasz. Ty tak samo – zwróciła się do Marco. – Uczesałbyś się, chłopcze.
            Kiedy Marco parskał z oburzenia, on usilnie próbował wymyślić jakąś budującą anegdotkę, która wyrzuci bestię z powrotem za biurko. Dziwnym trafem sztuka logicznego myślenia zanikała zawsze, gdy przekraczał szkolne mury.
-Pamiętasz chociaż z kimś jesteś w parze?
-Z Leónem. Śpiewamy “I want to know what love is”.
-A ty, Marco?
-A co my mamy robić?
            Westchnął z dezaprobatą, krytykując ułomną inteligencję przyjaciela. Marco siedział bez ruchu, z głupim wyrazem twarzy i nawet Francesca zdawała się być załamana. Rozmawiał kiedyś o tym z Leónem. Uznali Marco za typowy stereotyp. Ładny, ale mądrością nie grzeszy.
-Ja miałem śpiewać z Marco – przyznał Andres, kryjący zabazgraną ławkę pod klatką piersiową.
-To już nieistotne. Nie możecie pracować w swoim towarzystwie – rozejrzała się dookoła. – Francesca. Z kim jesteś w parze?
-Z Naty.
-No to teraz będziesz z Marco. Za karę. Wy faceci unikacie dziewczyn jak ognia. Nie wstydźcie się razem śpiewać. Wasz kolega udowodni wam, że nie ma czego.
Pięknie, pomyślał, podążając za wzrokiem Angie. Ironią jest spieprzenie sprawy i dostaniem za to premii od losu. Chłopak wpatrywał się w nauczycielkę z durnym bananem na twarzy. León cicho zaklaskał, za to Camila robiła za podporę dla mdlejącej Francesci.
-Znacie utwór „White Ballons” zespołu Sick Puppies?
            Cisza.
            Ta, poza dobijającym chichotem Marco.
-Zaraz wam puszczę. Nie muszę chyba mówić, że pracujecie razem, prawda?
            Ziemia się otworzyła, gotowa wchłonąć go w każdej sekundzie. Najlepiej teraz.
-Co?
-Nie „co”, tylko „proszę”, Maximiliano. Ty i Naty. Powtórzyć?
-Nie. Jest świetnie.
-Cieszy mnie to – zaczęła grzebać w płytach. – Liczę, że się postarasz. To świetny kawałek, nie waż się go zepsuć!
            Nie patrzyli na siebie. Widocznie los nie ma wobec niego dobrych planów, skoro każe mu śpiewać z tym skrzeczącym pachołkiem Ludmiły. Jego sympatia – ta minimalna, starannie ukryta – wyparowała.
            Dlaczego tak bardzo bał się spojrzeć w jej oczy?

           
I'm holding onto white balloons
Up against a sky of doom
Tell me you see them
'Cause what's inside of me is invisible to most
Even in clear view…


            Słuchali bez entuzjazmu. Ich piosenka.
Bez wybuchów.
            Bez fajerwerków.
            Bez miłości…
            ?
           
           
            Tak ciężko się budzić.
Zawsze byłeś tym jedynym, wiesz?

           

** 

Nie było mnie przez jakiś czas. Mogłam liczyć jedynie na mój niezawodny telefon, który baaardzooo nie lubi pisać. Chyba do siebie nie pasujemy. Zaległe komentarze nadrabiam. Nikogo nie porzuciłam.
Odpowiadając na pytania pod poprzednim rozdziałem: Maxi nie powstanie jako zombie (ani duch, wilkołak, Królewna Śnieżka czy co tam sobie chcecie). Dzięki, że jesteście, szafirki. Tak bardzo mocno was kocham :)

8 komentarzy:

  1. Czyli nie będzie Bufona-zombie? Smutne. Pogrzebałaś moją nadzieję razem z tym łysym deklem.
    Dlaczego musisz mnie doprowadzać do płaczu? (Bo tak.) Ostatnio płaczę nawet na widok oczu Bufona, smutnych oczu - nie warto szukać przyczyny tych łez, może choroba psychiczna się nasila. Ale tu powód jest oczywisty.
    Bo Acia jest aniołkiem i ma tyle talentu.
    "Gdybym tylko mogła zawrzeć układ z Bogiem, przekonać go do zamiany nas miejscami"

    Rozpaczy ciąg dalszy. I ona zostanie już zawsze, ten ból - zostanie. Jak nieustanny szum, od którego można zwariować. Albo po długim, długim czasie się do niego przyzwyczaić. Ale nigdy tak naprawdę nie zniknie.

    Ej, ja nie lubię żelków. To nie jest przypadek.

    Widzę, że pojawia się Larunia, jedna z moich ulubionych postaci. I co? Mój umysł odruchowo zaczyna szukać jej pary. To jakieś zboczenie, serio.
    Gdybym cię nie znała, zakładałabym związek z Fede, ale... No właśnie. Z góry odrzucam też Diego, może niesłusznie. Natomiast widzę Leosia w zakładce. Hm. Hm.

    Zakochuję się w tych wspomnieniach Bufona. Tyle uroczości, tyle pokręconego poczucia humoru łysego i tej wzruszającej "niechęci". Ujmujące. Gdzieś w tle Marcesca (Xabi się ostatnio ostrzygł, Facu tak bardzo trendsetterem) i reszta tej kochanej bandy oszołomów z Andresem na czele. Ja też piszę po ławce. To się robi podejrzane. o.O

    Czy ja ci mówiłam już, jak cudownie piszesz? Naprawdę nie umiem pojąć, że można mieć aż tyle talentu. Wszystko, co sama napiszę, przy tym zamienia się w koszmarne wypociny. Tylko twoje rozdziały mogę czytać po setki razy, wciąż i wciąż, a za każdym razem wzruszać się tak samo - dodajmy. Teraz mogę sobie wrócić do prologu i znów będę płakać jak dziecko. No z ręką na sercu.

    Cieszę się, że jesteś. Nawet jeśli życie jest głupie i bez sensu, zawsze pozostaje budująca świadomość, że w blogosferze egzystuje taki aniołek, który będzie nas zachwycać. Mnie na pewno.

    Kocham tego bloga tak bardzo jak ciebie. Jak Bufin Natalkę. Jak Murzyn podrywy przez internet. Jak mój pies wciąganie mnie w krzaki, im bardziej mokre tym lepiej.
    Najbardziej, po prostu. Aniołku mój. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Aciak - cholero mała, tak bardzo utalentowana ♥
    Eh... No, co ja mam z Tobą począć? Gdybym była normalna, pewnie napisałabym jakiś komentarz, szybko - bez wgapiania się w ekran, jak ciele w malowane wrota, ale... nie jestem. I ta historia też nie. Jest inna, tak piękna, oryginalna, że aż brakuje mi słów, pochwalnych epitetów, no wszystkiego!, by ją poprawnie opisać... Nie da się? Na pewno nie z moim zasobem słownictwa, masakra. Ale postaram się, bo komentowanie - ba!, nawet możliwość czytania twoich dzieł, to prawdziwy zaszczyt. Czuję się jak w muzeum, oglądająca prawdziwe dzieło sztuki - jedyne i niepowtarzalne. Choć nigdy za nimi nie przepadałam - muzeami, w sensie, teraz z dziwnym zapałem zdaje się je uwielbiać. Kochać. Ot tak. Jak tą historię, Natalkę, jej smutek, ból (jestem okropna), Maxiego (choć jego już nie ma, może tylko w jej myślach, snach?), ICH MIŁOŚĆ (bo ona akurat jest, tak samo silna?), Larę (bo jest cudowną przyjaciółką), wspomnienia ich spotkań, samego początku, gdy jeszcze za sobą nie przepadali, ale mieli zaśpiewać wspólną piosenkę (a wtedy jeszcze nic... nic nie czuli), uroczą Marcescę (bo mam do nich słabość, i to się nigdy nie zmieni), Federico? Bo nie chce naprawiać na siłę, po prostu jest - obok, nie jak inni, którzy udają, że wiedzą cokolwiek o jej stracie. A wiedzą co? Gó*no, no i perspektywę pierwszoosobową, bo tu pasuje idealnie, a to, co Ty z nią wyczyniasz nazwałabym magią, majstersztykiem. Po prostu to kocham, za wszystko, za każdy skrawek, literkę, przecinek. Kocham... "Bo tak". Wiesz, że te słowa mnie dobiły? Ryczałam jaj głupia, a chusteczek jak nie było, tak nie ma, więc moim jedynym przyjacielem okazała się kołdra... Biedna ;c Jesteś niesamowita, wiesz o tym, prawda? Musisz. I mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz, że ja tu jestem, czekam z niecierpliwością na każdą twoją publikację, i Cię kocham, choć jestem do dupy w okazywaniu tego, tak bardzo... ;/ Przepraszam. To chyba wszystko, czym chciałam się podzielić. Czekam, podziwami, nie mogę pozbyć się tego uczucia, jakiegoś ciepła, a także smutku, nie wiem jak dalej potoczy się ta historia, jakie będzie zakończenie, ale o to chodzi, o tę tajemnicę. Więc będe czekać - zawsze. I kochać, choć robię się monotematyczna w powtarzaniu tego,
    Edyta ♥
    PS: A playlista jak zwykle cudowna, dopasowana. Aż wygodniej się czyta. Moje ulubione pozycje? Zdecydowanie "Dreamer" oraz "River Flows In You" - wyłam, słuchając ich. Ten klimat... ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow
    natrafiłam na tego bloga przypadkiem ...
    ale od razu mi sie spodobał !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    ciekawa i romantyczna historia o naxi ale bez niego
    współczuje naty musi bardzo cierpieć dobrze że ma przyjaciół
    ale i tak bez niego długo nie wytrzyma
    po za tym wszystko jej o nim przypomina ...
    ciekawe wspomnienia naty
    leon zaspany andres maluje szlaczki ;D
    marco tylko oo fran myśli '' taka niesamowita ''
    maxi i naty śpiewają
    cudo !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Acia!! Aniołku,
    Muszę znowu pisać jak bardzo mnie urzekają te Twoje rozdziały? Każde zdanie jest tak idealnie napisane, że nie mam się do czego przyczepić. Myślałaś, żeby napisać książkę?
    Cóż.. Co do historii... Kurczę, nie mogę przeboleć tego, że Maxiego nie ma i już nie wróci. Jak ja przeżyję bez mojego kochanego bufona? Ale Acia jest świetną pisarką i na pewno wymyśli jakiś happy end. Drugi rozdział dopiero, a ja już o zakończeniach piszę, gratulacje Anno! Nie mogę się po prostu doczekać się kontynuacji. Lara będzie z Federico? A co będzie z Natką? Pogodzi się z jego śmiercią? (Kurcze, nawet nie wiesz ile wysiłku mnie kosztuje pisanie o śmierci mojej ukochanej bufoniastej czapy)
    Wracając.. Nie, nie mogę. Brakuje mi talentu na napisanie czegoś sensownego (ta różnica między nami).
    Da się tęsknić BO TAK? Da się kochać BO TAK? Da się cierpieć BO TAK? Nie wiem, nie potrafię tego zrozumieć. Ale z drugiej strony da się zrozumieć miłość? Kurczę, fajnie że Natalka ma kogoś, kto ją rozumie bez słów. Fede, Lara... I nawet jeżeli wkurzają, to są, po prostu, BO TAK. I nie musi im mówić co czuje, bo rozumieją. Nawiązując do reszty, to nienawidzę litości. Nie wątpię, że ich intencje były w stu procentach szczere, ale zamiast być i po prostu być nawijają "Och, jak ja ci współczuję". Z doświadczenia wiem, że to na maksa wkurzające i nie dziwię się Naty w ogóle.
    Dobra, znowu gadam o sobie (a piszę, że tego nie lubię - śmieszne). Wiem, że powtarzam to z każdym moim komentarzem (które pojawiają się niezwykle rzadko i są za każdym razem tak samo bezsensowne) ale strasznie Cię kocham. Podziwiam Ciebie, Twój styl pisania i wyobraźnię, dzięki której możesz tworzyć tak wspaniałe historie. Nawet do pięt Ci nie dorastam z tymi moimi nudnymi opowiastkami.
    Tak strasznie kocham Twoje blogi i to jak piszesz... Dobra, już kończę, bo bez sensu zabieram miejsce (mogłabym tak pisać do jutra).
    Wiedz, że zawsze będę czekać, by móc przeczytać jakąkolwiek Twoją publikację (to wręcz zaszczyt).
    Ana J. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Tęsknie za tobą... Pamiętasz mnie jeszcze? Taka mała pierdoła ze mnie uwielbiająca Brada Kavanagh i czekająca na nowy rozdział HoA Story. Pamiętam, jak kochałaś fryzurkę Jeroma...
    Jak wymyśliłaś Brastynkę.
    Jak byłaś ze mną...
    Czemu odeszłaś bez słowa pożegnania?
    Nie zapomniałam o tobie. Nie mogłabym.
    Mam nadzieje, że wakacje się udały i w Paryżu było cudownie.

    Justynka xxx

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, ale płakać mi się chce, jak widzę, że Maxi nie żyje :(
    Twój blog został dodany do spisu blogów o Violetcie na moim blogu! Pierwszy post z udziałem Twojego opowiadania: http://vilu-spis.blogspot.com/2014/09/1-12-bede-zawsze.html Zapraszam również do głosowania na blog miesiąca: http://vilu-spis.blogspot.com/p/blog-miesiaca.html Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń