piątek, 19 września 2014

03. A light will shine.

Obudziłeś się kiedyś zły i zauważyłeś deszcz za oknem? Myślę, że to kolejna z ulubionych zabaw losu. Rozwalić kruchutkie resztki stabilizacji, dobić duszę ostatecznie. Taką drobnostką, choćby szarością na dworze, smutnym niebem – przekonują cię, że rzeczywiście jest fatalnie.
Teraz pogoda nie robiła mi żadnej różnicy.   Bo nawet gdyby słońce uporczywie właziło mi pod powieki i tak odpłynęłoby z niczym, a ja cały czas byłabym rozbita, pusta i czekająca na to, czego już nie będzie.
Bo – wierzcie mi – próbowałam prozaicznie ulepić go z resztek wspomnień, wersów „White ballons” i moich jak największych chęci, jednak w efekcie pogrążałam się jeszcze bardziej, a przygarnięte do serca chwile, z największą przyjemnością deptały je ze wszystkich stron.
Coś mówi mi, że już niedługo ludzie będą oczekiwać ode mnie zapomnienia. Chcę pamiętać. To dziwne, jak inni łatwo myślą o wyrzuceniu miłości do kosza. Miałam świadomość, iż wsadzam wszystkich do jednego worka, ale byli dla mnie ciężarem, który nie powinien zaistnieć.
-Wspomnienia to anioły i mordercy jednocześnie. Nie nauczysz się z nimi żyć. Nie próbuj bardziej ich rozgrzebywać ani skreślać, bo – podobnie jak większość rzeczy w burdelu, może świecie – tylko bardziej zabolą.
-Aha…
-Wracamy do domu?
-Którego? – Powiedziała to całkiem nieopatrznie, a i tak wyprowadziło mnie to z równowagi. Mieszkanie należy do niej i Federico. Nasz dom nie powinien na mnie czekać. Nigdy w życiu nie wejdę tam bez Ciebie, Maxi.
-Przepraszam. Do Federico i do mnie… No, teraz chyba jesteś na nas skazana – wydaję z siebie coś w rodzaju uśmiechu. – Może Fede wrócił już z pracy. To wracamy?
-Jeszcze chwila. Lara? – spojrzała na mnie spode łba. – A ty nie powinnaś pracować?
Po pięciu sekundach niezręcznego milczenia wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Sama Lara nie wyglądała na zbyt przejętą faktem prawdopodobnego zostania bez dłuższego zajęcia.
-Lara… Znowu cię wylali?
-Oj tam: znowu! Dopiero szósty… nie, siódmy raz w życiu. Minimalna różnica. Mówiłam ci, że nie nadaję się na kelnerkę. Nie da się nie rozlać tej kawy. Jeszcze leją ją po same brzegi… Robią to specjalnie, same chamy i debile. Ale postanowili dać mi drugą szansę i kazali przyjść za dwa tygodnie.
-No widzisz. To kiedy mijają te dwa tygodnie?
-Minęły wczoraj. Mam ich w głębokim poważaniu.
Kiedy to mówiła, była taka radosna, jak w chwili, gdy Maxi ostatecznie porzucił karierę motocyklisty. Dobrze pamiętam to sceptyczne „baby z wozu, koniom lżej”.
-Wiesz… Może to i dobrze?
-A pewnie, że dobrze. Nie zasługują na Larysę Morales. Banda zarozumiałych ćwoków.
-Mhm…
Mam trochę nieodebranych połączeń. Pięć od mamy, dwa od taty i Fran, trzy od Marco, sześć od Leny, jedno od Leóna i po siedem od Violi i Camili (co wcale nie oznacza, że najbardziej się o mnie troszczą – najpewniej chcą wywrócić mój dom do góry nogami i skutecznie dobić pozostałe resztki życia gorącymi zachęceniami do normalnej codzienności). Fede do nich dzwonił – nie do wszystkich, rzecz jasna. Tylko niewielka gromadka wie, że nie ma mnie w Naszym domu. Inni niech się pieprzą.
Federico i Lara żyli za mnie. Pilnowali, bym nie zrobiła sobie krzywdy, ani nie otrzymała jej od kogoś zewnątrz (niewykonalne). Chyba byłam im wdzięczna, ale nie umiałam określić uczuć krążących w mojej głowie. Wszystkie nikły pod dosadną czcionką tęsknoty. Niby ich kochałam, lecz ta miłość straciła znaczenie, bo nie była miłością do Maxiego. A jej część się zgubiła, porwała na kawałki, zaczęła wtapiać się w tło nieba, by po chwili całkiem zniknąć i zostawić po sobie jedynie… nic.
Trudno jest dbać o cokolwiek innego, gdy niezbędny ułamek Ciebie zniknął. I już zawsze pozostaniesz niekompletny.
-Matko Boska, Naty! Jesteś cała mokra! Dlaczego zwolniłaś?
Nie miałam siły krzyknąć do Lary, że nie potrafię za nią nadążyć. Jej tempo chodzenia równało się z moim sprintem, dlatego nigdy nie było nam łatwo. Podczas wspólnych spacerów często dzwoniła do mnie z pretensjonalnym „znowu się zgubiłaś!”, tymczasem to ona wypruwała gdzieś do przodu, a ja ginęłam w tłumie. I to by było na tyle.
-Za szybko chodzisz.
-To normalne tempo! Wszyscy się czepiacie – prychnęła, zgarniając mnie pod czerwoną parasolkę. – Mogłoby przestać padać. Bo wiesz, ja bardzo lubię deszcz, ale moje włosy nie i…
-Zamknij się, bardzo cię proszę! – Podniosłam głos, a ona chyba trochę się przestraszyła.
Drżałam. Nawet nie od tego zimnego deszczu. Po prostu radość zaśmiała mi się w twarz, tak jakby już nigdy więcej nie miała do mnie przyjść. Zrobiło mi się słabo, kpiący uśmiech losu na siłę otwierał mi powieki, zmuszał do spojrzenia mu w oczy.
Bałam się, tak bardzo się bałam.
-Spokojnie, kochanie.
-Nie mogę ich znieść.
-Lara nie chce zrobić ci krzywdy. Federico też nie. Nie bój się im zaufać. Nie myśl na razie o innych.
-Oni sami się narzucają.
-To nie pozwól im wejść. Patrz tylko na tych, których kochasz.
-Ciebie kocham… najbardziej…
Powietrze z powrotem wyrzuciło mnie z swych ramion, przypomniało o moim istnieniu – tak, wciąż jestem, oddycham, co jest tylko niewielką cząstką procesu życia… O wiele lepiej byłoby widzieć jego uśmiech... Nigdy nie przestanę na to czekać.
-Przepraszam, Naty. Nie chcę cię krzywdzić, ja… jestem okropną przyjaciółką.
-Nie jesteś.
Mam poczucie winy. Akurat na nią nie powinnam być zła. Czy ja też będę teraz krzywdzić? Jak los? Nie zamierzam być do niego podobna. Ani trochę.
-Jest ciężko. Wręcz tragicznie. To oczywiste. Tylko musisz zrozumieć, że nie wszyscy chcą cię krzywdzić. Pragną ci pomóc, a nie za bardzo umieją.
-Nie wiem, czy oni chcą mi pomóc. Może nie chcą, może pocieszają mnie, bo wiedzą, że tak trzeba. Może naoglądali się ckliwych filmów i chcą zostać przerysowanymi bohaterami. Może. Ale są tylko ciężarem.
Lara spojrzała na mnie smutno.
-Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Chcę być osobą, do której zawsze możesz wracać, o której myślisz o każdej porze dnia, w której odnajdujesz bratnią duszę. Chcę, byś nawet w najgorszy dzień, wstała z łóżka i powiedziała: „Dzisiaj jest do dupy, ale przynajmniej mam Larę”.
Podniosłam wzrok.
-Jest źle. Jest bardzo źle. Tak źle nigdy nie było. Najchętniej zabiłabym się tu i teraz, przedtem wymordowała większość moich znajomych. Ale przynajmniej mam Larę.
Kiedy mnie przytulała, na chwilę ucichłam w rzucaniu oskarżeniami o niewidzialne ściany (nadal ignorowałam fakt, że zmierzały donikąd). Zrobiło się przyjemnie spokojnie, a deszcz padał sympatyczniej, jak w tych filmach w czasie jakiejś budującej, przesyconej ciepłem scenki. Jeszcze tak wiele kadrów zostało do napisów końcowych…
Z tyłu kurtki Lary widniała naklejka przedstawiająca jednookiego cyborga z dziwnym narzędziem w czymś, co chyba było dłonią. Nigdy nie zbezcześciłaby sobie ubrania z własnej woli, a sam Fede nie naraziłby się jej podobnym przewinieniem. Moja przyjaciółka przez rok uczęszczała na zajęcia samoobrony. Wyniosła stamtąd dyplom z najwyższą notą oraz pretensje od instruktora, któremu „niechcący” podbiła oko.
-A co ty sobie tu przykleiłaś?
-Gdzie? – Obejrzała się do tyłu, po czym przeklęła głośno, a nieopodal przechodząca matka z pociechą, zakryła dziecku uszy, mnąc w ustach niepochlebne epitety o dzisiejszej młodzieży (młodzież miała dwadzieścia sześć lat i naklejkę z cyborgiem na plecach). - Cholera! Ma szczęście, że nie żyje, bo flaki bym mu wypruła! Zapaskudził mi moje dziecko! – Jęczała, rozpaczliwie gniotąc materiał w dłoniach. – Ostatni raz miałam ją na sobie z miesiąc temu. Jedliśmy cheetosy i były tam takie naklejki z krzywymi mordami… Zabrał ją z paczki, a potem powiedział szuja, że zgubił!
Usłyszawszy pierwsze zdanie, myślałam, że wyjdę z siebie, ale znikąd stanął mi przed oczami obraz jego rozbrajającego uśmiechu. Cieszy się, bo nie ma jak go dopaść. Pajac.
-Nie wyzywaj mnie. Dla ciebie też taką mam.
-Nie przesadzaj.
-Szukaj, a znajdziesz.
-Nie chcę wiedzieć, gdzie mogłeś przykleić to ohydztwo.
-Kocham cię.
-To wróć.
I cisza.
Powinnam z tym skończyć, to się robi niezdrowe. Jak cały sens mojego dalszego istnienia tutaj. Nie dostrzegam go, bo nie żyje. Nie ma czegoś takiego. Nie dla mnie. Los wręcza mi łopatę, kieruje na cmentarz i każe zakopać się żywcem. Cieszy się, że przegrałam?
Szkoda, że tak naprawdę nikt nie może go dotknąć, a łopata nie posłuży za zdzielenie go po sercu. Nie. Wróć. Los nie ma serca. Co najwyżej gruzy ludzkich nadziei, resztki nieziszczonej miłości i zapomnianych wspomnień.
-Natka?
-Okej.
-Jasne. Zobacz! – Przekręca mnie w swoją stronę, wskazuje palcem na około pięcioletnie dziecko. – Jaką ma kochaną parasolkę! Zawsze kochałam Kermita.
I to mnie zabija.
Pod parasolką nagle staje Maxi, a tamten dzień wraca szybciej niż światło.

"I niech sobie będą wszyscy mądrzy ze swoimi rozumami, a ja z moją miłością niech sobie będę głupi." ~ Edward Stachura

-Co za upokorzenie. Moja reputacja będzie miała poziom minus jeden do końca życia.
Spotkanie w sprawie wspólnej piosenki miało odbyć się dzisiaj. Koniecznie dzisiaj. Koniecznie w parku. Koniecznie w czasie największej ulewy, jaką widziało Buenos Aires. Oczywiście te chore plany powstały z inicjatywy Natalii. On nie miał zamiaru brać w tym udziału, ale mając przed oczami mordercze spojrzenie Angie, postanowił schować dumę do kieszeni i stawić się w umówionym miejscu.
Rzecz jasna, wypadało wziąć ze sobą parasol. I – ironia losu – dziadek niestety nie był posiadaczem takowego przedmiotu. Na swoją obronę dodał, iż on i tak wychodzi z domu raz na ruski rok i taki sprzęt nie jest mu do niczego potrzebny.
Kontrolując wyposażenie swojego pokoju, natrafił na obiekt swoich poszukiwań. Nie poprawiło to sytuacji. Przeciwnie. Bo jedynym parasolem w murach tego domu był Kermit – parasolka z głową najpopularniejszej żaby na świecie, którą dostał od Maribel z okazji osiemnastych urodzin. Miny gości – bezcenne. Nigdy nie wybaczył siostrze i za karę systematycznie zwijaj jej pluszowego królika z pokoju.
Początkowo myślał, że jakoś to przejdzie. Pomyłka. Nawet własny dziadek stwierdził, że wygląda jak debil.
Wybrał najbardziej odizolowaną trasę, przemierzał wszelkie puste uliczki (gdzie na jednej gonił go dres), unikał ludzkich spojrzeń i kąśliwych uwag malutkiej dziewczynki, drepczącej za nim wraz ze starszym bratem. Rzecz jasna, on również się śmiał. I miał normalny parasol.
Całe szczęście: większość osób siedziała w domach, nie zamierzając udać się na bliższe spotkanie z deszczem. Rodzeństwo skręciło w stronę osiedla (nawet z daleka słyszał te kpiące chichoty), a on przekroczył bramy parku, który najwidoczniej świecił pustkami. No tak. Mógł się tego spodziewać. Naty nigdy nie pokazałaby się z nim przy innych ludziach. Generalnie to w jej oczach uchodził za żałosnego kretyna, ale to i tak… Nie. Stop. Nie ma żadnego „ale”. Dzisiaj za nic nie poprawi sobie samooceny.
W oddali majaczyła różowa plamka. Wytężył wzrok. Chryste, jak on nie lubił tego koloru. Nie chodziło tu tylko o ulubiony kolor szklonych plastików. Raczej o traumę z dzieciństwa, gdy – wówczas dziewięcioletnia – Maribel była zagorzałą fanką Pinkie Pie z „Kucyków Pony”. Ten zdeformowany koń wciąż śnił mu się po nocach.
Na szczęście parasol pod żadnymi innymi względami nie przypominał Pinkie Pie. Natka siedziała na jedynej suchej ławce – sama prezentowała się nieskazitelnie. Tymczasem on wyglądał jak zmokła kura, bo Kermit chyba zaczął trochę przeciekać.
-Co tak długo? – Nawet nie oderwała wzroku od paznokci, miały purpurowy kolor. Chyba dzisiaj malowała.
-Miałem małe… komplikacje.
-Mali ludzie, małe komplikacje.
-Żadnych uwag dotyczących mojego wzrostu! Poza tym… ty też jesteś malutka.
-Ale ja jestem dziewczyną. Sorry.
Miała jeszcze coś dodać, ale spojrzała na niego i chyba ją odrobinę zatkało. Mógł wziąć ze sobą konsolkę, książkę czy chociaż krzyżówki. Pół godziny minęło, zanim Natka wróciła do świata żywych i skończyła się z niego nabijać. Kermit spojrzał na niego smutno. Chrzanić Angie, wraca do domu.
-Gdzie ty się wybierasz? Ej, Kermit!
-Tylko nie Kermit! – Uniósł palec, natychmiast przepraszająco patrząc na parasolkę. – Nie bierz tego do siebie. Wredni ludzie to wszystkiego się przyczepią.
-Nie jestem wredna.
-Nie?
-Nie. To ty jesteś śmieszny.
Kolejne pół godziny.
Jak on nienawidził kobiet! Były piękne, z pięknymi oczami, z pięknym uśmiechem, pięknymi częściami… innymi. Aczkolwiek wnętrze zalatywało fałszem i gdyby mu się lepiej przyjrzeć, można dostrzec układankę pozorów, powierzchowności, kompletnie odbiegających od zewnątrz czynników. Jak każdy człowiek? Nie wiedział. Ale u kobiet ta przypadłość występowała dość często.
Była taka ładna… Wyprowadzało go to z równowagi, bo jakim prawem podlejsze dusze są pięknymi istotami?
-Wyglądasz jak kretyn.
-Wiem. Dziadek mi to mówił.
-Kochany człowiek. Rodzice nie komplementowali?
-Nie i raczej nie będą. Są za granicą, więc teoretycznie jestem sierotą.
-Mhm. – Skinęła głową, wróciwszy do oglądania paznokci. – Mam prośbę. Jak będziesz opowiadał żart, to mnie uprzedź. Wtedy będę śmiała się z grzeczności.
Zepsuta, zepsuta, zepsuta.
Nie mógł pracować z… Francescą na przykład? Marco by go zabił, ale ona jest przynajmniej życzliwsza od tego potwora z purpurowymi paznokciami. Albo taka Camila. Dobrze się rozumieli, czasem odnosił wrażenie, że patrzy na niego trochę inaczej niż na zwykłego kolegę z klasy, ale uporczywie odganiał to wrażenie, broniąc się potrzebą dowartościowania.
-Nie rozumiem tej piosenki – wzdycha w końcu, na chwilę przerywa podziwianie perfekcyjnie pomalowanych paznokci (dobrze, że faceci nie mają takich patologicznych problemów – jedyna normalna rasa). – Niby wszystko fajnie, ale patrz. – Stuka palcem w kartkę. Musiała wyciągnąć ją przed chwilą, kiedy starał się na nią nie patrzeć.
Podszedł bliżej, podążając wzrokiem za ruchem jej dłoni. Oczywiście zachował przyzwoitą odległość. Jeszcze by się babsko czepiało. Z takimi trzeba ostrożnie. Nie chciał, żeby rzuciła się na niego z tymi długimi szponami.
-Jeśli bym uwierzył, że ty i ja mogliśmy kiedykolwiek być czymś więcej, niż tylko tym, co stoi za nami... No i czego nie rozumiesz?
-No bo za nami nic nie stoi… I gdzie tu sens?
-Boże. To będzie trudniejsze niż myślałem.
-Miałeś mi wytłumaczyć, a nie mnie obrażać!
-Ja ciebie? To ty śmiejesz się z mojej parasolki – w tym momencie ryknęła śmiechem. – Nie… Nie będę czekał kolejne pół godziny, aż się uspokoisz! No już. – Usiadł koło niej i nie dał możliwości odsunięcia się, gdyż pozostała część ławki była mokra. Nawiązują pierwszy kontakt cielesny, a on stresuje się jak diabli. To tylko dziewczyna, na dodatek małpa… Co mu jest? – Myślałem nad układem. Zacznę ja. Potem trzy kolejne wersy ty i tak na zmianę… Chciałbym wziąć refren, bo mam mocniejszy głos, poza tym…
Nie było tak źle. Tylko przy pożegnaniu Kermitowi oberwało się najbardziej. Teraz będzie żył z myślą, że mają identyczne oczy – tak twierdzi Natka. Ostatecznie parasolka nadawała się do wyrzucenia. To nic. Jutro pójdzie po nowy parasol. Taki klasyczny, czarny. Nie daj Boże kolejnej głowy Mupetów.
Tylko jedna rzecz – taka drobinka, zupełnie maluteńka – nie chciała dać mu spokoju. Bo mimo tego, że nie darzył Naty większą sympatią, miał pewne wahania, co do jej inteligencji i ogólnie wszystko tam między nimi zgrzytało – to dziwnym trafem rozjaśniła cały ten deszcz, a mu się zrobiło jakoś ciepło w sercu.
Nawet Kermit zaczął się tak znacząco uśmiechać. Co za wariat…
 "Uważam, że miłość może zmienić nas nie do poznania, stajemy się chorymi z miłości bezbronnymi głupcami o zapalonym spojrzeniu." ~ Cecelia Ahern

-Natalka?
-Maxi miał taką parasolkę. To nic, ja…
Nim zdążyłam cokolwiek dodać, Lara w paru susach znalazła się przy dziecku. Jeszcze wezmą ją za pedofila. Nie mogę na to pozwolić. Ostatnia osoba, która nie wkurza mnie bardziej niż trochę, nie może znaleźć się za kratkami. Żaden komisariat by z nią nie wytrzymał.
Kermit był identyczny. Nawet oczka miał takie same. Wtedy strasznie się denerwowałam, unikałam jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, żeby przypadkiem się nie zbłaźnić. Maxi chyba próbował być miły, ale nic mu z tego nie wyszło – podobno przy mnie wszyscy wysiadali psychicznie.
Radośnie ożywiona Lara przywróciła mnie do rzeczywistości.
-Ej, młody! Chcesz się zamienić?
Co za kretynka, słowo daję. Dziecko spojrzało na nią, jak na wariatkę, po czym zamyśliło się na chwilę. W normalnych warunkach dostałaby parasolem po głowie i tyle z hazardu. Chociaż… Maxi mówił, że w dwudziestym pierwszym wieku dzieciom wsadza się paralizator do kieszonki.
-Chętnie. To będzie pięć peso.
-Co?! Dawaj Kermita i zmykaj do domu!
-Nic na tym świecie nie ma za darmo, laluniu. – Chłopczyk wytknął język, co jeszcze bardziej wzburzyło Larę, ale zanim zdążyłam ją odciągnąć, już wygrzebywała monety z portfela.
-Laluniu, też coś… Masz. Uciekaj i już mnie nie denerwuj!
-Interesy z tobą to przyjemność. Jesteś ładna. Zadzwoń kiedyś!
Pognał dalej, z czerwoną parasolką i kilkoma monetami w dłoni. Lara stała nieruchomo i wyglądała jakby za chwilę miała dostać palpitacji serca.
-Ile to coś ma lat? Pięć? Osiem? Za takie odzywki powinno się powybijać te wszystkie potwory. – Mruknęła, wkładając mi „prezent” do dłoni. – Proszę. Dla ciebie. Chociaż to dziwne, że Maxi miał z tym parasolkę. Nigdy nie lubił Mupetów.
-Wiem.
Kermit towarzyszył mi przez resztę drogi. Nawet się uśmiechałam. Jakby On szedł po drugiej stronie. Z tą samą, zieloną parasolką…

**

Deszcz pada. Szkoła wróciła. Smutno jest.
!bezczelna promocja! Gdyby ktoś lubił Diegarę *Aciurzynka podnosi łapkę do góry* lub Sapphirkę *tutaj następuje niezręczna cisza* to zapraszam tutaj. Takie nic.
Dziękuję za wszystkie, ciepłe słowa. Nawet nie wiecie, jak bardzo są dla mnie ważne. Kocham was z całego serducha.

6 komentarzy:

  1. Wiem, że pierwszy komentarz i zajmowanie sobie miejsca nie powinny iść w parze, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, gdy to zrobię i jutro wrócę tutaj z czymś porządnym.

    xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Sapphire,
    "Takie nic", pffffffffffffffffffffffffff.....! Czy ty naprawdę chcesz dostać parówką po głowie? Bo jestem w stanie Cię odnaleźć i porządnie Ci dokopać! I tutaj N I E nastąpiła by niezręczna cisza, bo Ana podnosi łapkę do góry! I kocha Sapphirkę!
    Co do samego rozdziału... Muszę komentować? Przecież dobrze wiesz, że jest idealnie, perfekcyjnie i cudownie, że kocham te Twoje epitety i już się zamykam, bo ci ego za bardzo urośnie. No ale nie mogę się zamknąć, bo mam ochotę pisać jednym ciągiem, jakie to było cudowne, aż by mi się słowa skończyły. Ups! Już się kończą, ale wiesz, że nie jestem dobrą pisarką i nigdy nie byłam. Tssss... Koniec płyty. Może zaczniemy jeszcze raz?
    Tym razem od rozdziału i od jego treści, później cała reszta. Natalka, jak ja Cię kocham! I Larunię też kocham i to bardziej, niż niejedną postać z serialu (czyt. nie lubię Violetty, choć to temat na dłuższą rozmowę). Doskonale rozumiem mojego aniołka, że nie chce współczucia i te takie inne. Bo też tak mam. Przypadek?
    Nie wiem, ona tak cierpi ;c Aż mi się smutno zrobiło. I płaczę ;c Dlaczego?! MAXI, NIEEE!!! <-- w tym momencie Ania wariuje i tarza się po pokoju. Dobra, wracając... Maxi :c Dlaczego musiałaś mi go zabić? Ja go tak KOCHAM! I kocham Fede, to taka dygresja (tłumacząc na polski - wtrącenie). Jezu, nie przeżyję, zabij mnie!
    Dobra, chyba się ogarnęłam. Kocham deszcz, wiesz? Wolę iść na spacer w deszczu, niż w słońcu. I nie lubię malować paznokci. MAXI!! <---- Dobra, chyba jednak się nie ogarnęłam.
    Szczerze nie wiem co napisać. Bo strasznie mi szkoda Natalii, a jeszcze Twój doskonały styl pisania potęguje moje rozżalenie. Cieszę się, że "przynajmniej ma Larę", bo chociaż ona nie rozumie tego uczucia, to i tak jest przy niej i - niespodzianka - nie wkurza jej tak bardzo. A Feduś? Gdzie jest moja małpka? W pracy -,-
    "- Oj tam: znowu! Dopiero szósty… nie, siódmy raz w życiu. Minimalna różnica. Mówiłam ci, że nie nadaję się na kelnerkę. Nie da się nie rozlać tej kawy. Jeszcze leją ją po same brzegi… Robią to specjalnie, same chamy i debile. Ale postanowili dać mi drugą szansę i kazali przyjść za dwa tygodnie.
    -No widzisz. To kiedy mijają te dwa tygodnie?
    -Minęły wczoraj. Mam ich w głębokim poważaniu."
    XDXD Śmiałam się jak głupia. Widzisz Aciu? Każdy Twój rozdział jest jak wulkan emocji, od radości, śmiechu po smutek, płacz. I normalnie wybucham! Nie nadążam nad tymi zmianami.
    Dobra, kończę, bo bez sensu zajmuję miejsce. Wybacz ten beznadziejny komentarz, ale nie umiem opisać słowami, co robi ze mną to Twoje dzieło. Poza tym pod każdym piszę Ci to samo (jestem taka twórcza!).
    Tylko pamiętaj, że Cię kocham!
    Twoja Ania <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dopisałam nic o Kermicie! Jak mogłam?! Jezu, nie zasługuję, by to czytać...

      PS.: Jutro idę po parasolkę - żabę!

      Usuń
  3. Obudziłeś się kiedyś zły i zauważyłeś deszcz za oknem? Myślę, że to kolejna z ulubionych zabaw losu. Rozwalić kruchutkie resztki stabilizacji, dobić duszę ostatecznie. Taką drobnostką, choćby szarością na dworze, smutnym niebem – przekonują cię, że rzeczywiście jest fatalnie.
    TO BYŁO DZISIAJ!

    Kochanie! To było genialne! Aż żałuje, że powracam dopiero teraz, ale ta cała sprawa ze zmartwychwstaniem *drugim już - do trzech razy sztuka* laptopa, przestawienie się z dużej na małą klawiaturę. Aht. Ale już jest dobrze - więc przybywam. TEŻ CIĘ KOCHAM!
    Jesteś nieliczną, a właściwie jedyną osobą, dzięki której Maxi zyskuje w moim ponurym, małym selduchu ważne miejsce - Leonku, czuj się zagrożony. Właściwie czytam jedynego bloga o Naxi i jestem wprost zachwycona. JESTEŚ NAPRAWDĘ UTALENTOWANĄ DZIEWCZYNĄ. Łande epitety, zdania, nadzwyczaj cholernie idealne sytuacje. KERMIT! ♥ JAK!? JAK MOŻNA NIE LUBIĆ KERMITA!? Xd Boskie, Boskie, Boskie. Naprawdę - GE-NIA-LNIE to wymyśliłaś. Sława Ci i chałwa!
    Lara - w końcu robi coś pożytecznego :D Jesteś jedyną osobą, w której czytam o Larze. Na dodatek [ponownie] o zarąbistej Larze. SZACUN!
    SCENARZYŚCI, FILMOWCY, PISARZE - DURNIE! - BRAĆ PRZYKŁAD Z SAPPHIRKI ♥
    Czyli Leóś jest z Violką, tak? xD

    Przepraszam, że tak krótko, ale ja zawsze tak mam - i tego NIENAWIDZĘ - jak ktoś sprawia swoim pismem, że nie umiem nic sensownego napisać :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AHA!
      Zapożyczyłam niektóre fragmenciki:
      https://www.facebook.com/opisy4cytaty

      Usuń
  4. Czy tylko mi najbardziej spodobał się fragment z parasolką-Kermitem? Miejmy nadzieję, że nie! Słodkie, kocham, jak Naty i Maxi tak się przekomarzają. Czekam na kolejny rozdział. :)

    [SPAM] Na czym polega blog miesiąca? Po nazwie możesz się spodziewać, że po prostu głosujesz na swój ulubiony blog, a tu jest tak samo! Masz do wyboru blog Karoliny, Wiktorii lub Zuzanny. Który uważasz za najlepszy? Zapraszam do postu: http://vilu-spis.blogspot.com/p/blog-miesiaca.html

    OdpowiedzUsuń