Obudziłeś się kiedyś zły i
zauważyłeś deszcz za oknem? Myślę, że to kolejna z ulubionych zabaw losu.
Rozwalić kruchutkie resztki stabilizacji, dobić duszę ostatecznie. Taką
drobnostką, choćby szarością na dworze, smutnym niebem – przekonują cię, że
rzeczywiście jest fatalnie.
Teraz pogoda nie robiła mi żadnej
różnicy. Bo nawet gdyby słońce
uporczywie właziło mi pod powieki i tak odpłynęłoby z niczym, a ja cały czas
byłabym rozbita, pusta i czekająca na to, czego już nie będzie.
Bo – wierzcie mi – próbowałam
prozaicznie ulepić go z resztek wspomnień, wersów „White ballons” i moich jak
największych chęci, jednak w efekcie pogrążałam się jeszcze bardziej, a
przygarnięte do serca chwile, z największą przyjemnością deptały je ze
wszystkich stron.
Coś mówi mi, że już niedługo
ludzie będą oczekiwać ode mnie zapomnienia. Chcę pamiętać. To dziwne, jak inni
łatwo myślą o wyrzuceniu miłości do kosza. Miałam świadomość, iż wsadzam
wszystkich do jednego worka, ale byli dla mnie ciężarem, który nie powinien
zaistnieć.
-Wspomnienia to anioły i mordercy jednocześnie. Nie nauczysz
się z nimi żyć. Nie próbuj bardziej ich rozgrzebywać ani skreślać, bo –
podobnie jak większość rzeczy w burdelu, może świecie – tylko bardziej zabolą.
-Aha…
-Wracamy do domu?
-Którego? – Powiedziała to całkiem nieopatrznie, a i tak
wyprowadziło mnie to z równowagi. Mieszkanie należy do niej i Federico. Nasz
dom nie powinien na mnie czekać. Nigdy w życiu nie wejdę tam bez Ciebie, Maxi.
-Przepraszam. Do Federico i do mnie… No, teraz chyba jesteś
na nas skazana – wydaję z siebie coś w rodzaju uśmiechu. – Może Fede wrócił już
z pracy. To wracamy?
-Jeszcze chwila. Lara? – spojrzała na mnie spode łba. – A ty
nie powinnaś pracować?
Po pięciu sekundach niezręcznego milczenia wiedziałam, że
coś jest na rzeczy. Sama Lara nie wyglądała na zbyt przejętą faktem
prawdopodobnego zostania bez dłuższego zajęcia.
-Lara… Znowu cię wylali?
-Oj tam: znowu! Dopiero szósty… nie, siódmy raz w życiu.
Minimalna różnica. Mówiłam ci, że nie nadaję się na kelnerkę. Nie da się nie
rozlać tej kawy. Jeszcze leją ją po same brzegi… Robią to specjalnie, same
chamy i debile. Ale postanowili dać mi drugą szansę i kazali przyjść za dwa
tygodnie.
-No widzisz. To kiedy mijają te dwa tygodnie?
-Minęły wczoraj. Mam ich w głębokim poważaniu.
Kiedy to mówiła, była taka radosna, jak w chwili, gdy Maxi
ostatecznie porzucił karierę motocyklisty. Dobrze pamiętam to sceptyczne „baby
z wozu, koniom lżej”.
-Wiesz… Może to i dobrze?
-A pewnie, że dobrze. Nie zasługują na Larysę Morales. Banda
zarozumiałych ćwoków.
-Mhm…
Mam trochę nieodebranych
połączeń. Pięć od mamy, dwa od taty i Fran, trzy od Marco, sześć od Leny, jedno
od Leóna i po siedem od Violi i Camili (co wcale nie oznacza, że najbardziej
się o mnie troszczą – najpewniej chcą wywrócić mój dom do góry nogami i
skutecznie dobić pozostałe resztki życia gorącymi zachęceniami do normalnej
codzienności). Fede do nich dzwonił – nie do wszystkich, rzecz jasna. Tylko
niewielka gromadka wie, że nie ma mnie w Naszym domu. Inni niech się pieprzą.
Federico i Lara żyli za mnie.
Pilnowali, bym nie zrobiła sobie krzywdy, ani nie otrzymała jej od kogoś
zewnątrz (niewykonalne). Chyba byłam im wdzięczna, ale nie umiałam określić
uczuć krążących w mojej głowie. Wszystkie nikły pod dosadną czcionką tęsknoty.
Niby ich kochałam, lecz ta miłość straciła znaczenie, bo nie była miłością do
Maxiego. A jej część się zgubiła, porwała na kawałki, zaczęła wtapiać się w tło
nieba, by po chwili całkiem zniknąć i zostawić po sobie jedynie… nic.
Trudno jest dbać o cokolwiek
innego, gdy niezbędny ułamek Ciebie zniknął. I już zawsze pozostaniesz
niekompletny.
-Matko Boska, Naty! Jesteś cała mokra! Dlaczego zwolniłaś?
Nie miałam siły krzyknąć do Lary,
że nie potrafię za nią nadążyć. Jej tempo chodzenia równało się z moim
sprintem, dlatego nigdy nie było nam łatwo. Podczas wspólnych spacerów często
dzwoniła do mnie z pretensjonalnym „znowu się zgubiłaś!”, tymczasem to ona
wypruwała gdzieś do przodu, a ja ginęłam w tłumie. I to by było na tyle.
-Za szybko chodzisz.
-To normalne tempo! Wszyscy się czepiacie – prychnęła,
zgarniając mnie pod czerwoną parasolkę. – Mogłoby przestać padać. Bo wiesz, ja
bardzo lubię deszcz, ale moje włosy nie i…
-Zamknij się, bardzo cię proszę! – Podniosłam głos, a ona
chyba trochę się przestraszyła.
Drżałam. Nawet nie od tego
zimnego deszczu. Po prostu radość zaśmiała mi się w twarz, tak jakby już nigdy
więcej nie miała do mnie przyjść. Zrobiło mi się słabo, kpiący uśmiech losu na
siłę otwierał mi powieki, zmuszał do spojrzenia mu w oczy.
Bałam się, tak bardzo się bałam.
-Spokojnie, kochanie.
-Nie mogę ich znieść.
-Lara nie chce zrobić
ci krzywdy. Federico też nie. Nie bój się im zaufać. Nie myśl na razie o
innych.
-Oni sami się
narzucają.
-To nie pozwól im
wejść. Patrz tylko na tych, których kochasz.
-Ciebie kocham…
najbardziej…
Powietrze z powrotem wyrzuciło
mnie z swych ramion, przypomniało o moim istnieniu – tak, wciąż jestem,
oddycham, co jest tylko niewielką cząstką procesu życia… O wiele lepiej byłoby
widzieć jego uśmiech... Nigdy nie przestanę na to czekać.
-Przepraszam, Naty. Nie chcę cię krzywdzić, ja… jestem
okropną przyjaciółką.
-Nie jesteś.
Mam poczucie winy. Akurat na nią
nie powinnam być zła. Czy ja też będę teraz krzywdzić? Jak los? Nie zamierzam
być do niego podobna. Ani trochę.
-Jest ciężko. Wręcz tragicznie. To oczywiste. Tylko musisz
zrozumieć, że nie wszyscy chcą cię krzywdzić. Pragną ci pomóc, a nie za bardzo
umieją.
-Nie wiem, czy oni chcą mi pomóc. Może nie chcą, może
pocieszają mnie, bo wiedzą, że tak trzeba. Może naoglądali się ckliwych filmów
i chcą zostać przerysowanymi bohaterami. Może. Ale są tylko ciężarem.
Lara spojrzała na mnie smutno.
-Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Chcę być osobą, do której
zawsze możesz wracać, o której myślisz o każdej porze dnia, w której
odnajdujesz bratnią duszę. Chcę, byś nawet w najgorszy dzień, wstała z łóżka i
powiedziała: „Dzisiaj jest do dupy, ale przynajmniej mam Larę”.
Podniosłam wzrok.
-Jest źle. Jest bardzo źle. Tak źle nigdy nie było.
Najchętniej zabiłabym się tu i teraz, przedtem wymordowała większość moich
znajomych. Ale przynajmniej mam Larę.
Kiedy mnie przytulała, na chwilę
ucichłam w rzucaniu oskarżeniami o niewidzialne ściany (nadal ignorowałam fakt,
że zmierzały donikąd). Zrobiło się przyjemnie spokojnie, a deszcz padał
sympatyczniej, jak w tych filmach w czasie jakiejś budującej, przesyconej
ciepłem scenki. Jeszcze tak wiele kadrów zostało do napisów końcowych…
Z tyłu kurtki Lary widniała
naklejka przedstawiająca jednookiego cyborga z dziwnym narzędziem w czymś, co
chyba było dłonią. Nigdy nie zbezcześciłaby sobie ubrania z własnej woli, a sam
Fede nie naraziłby się jej podobnym przewinieniem. Moja przyjaciółka przez rok
uczęszczała na zajęcia samoobrony. Wyniosła stamtąd dyplom z najwyższą notą oraz
pretensje od instruktora, któremu „niechcący” podbiła oko.
-A co ty sobie tu przykleiłaś?
-Gdzie? – Obejrzała się do tyłu, po czym przeklęła głośno, a
nieopodal przechodząca matka z pociechą, zakryła dziecku uszy, mnąc w ustach
niepochlebne epitety o dzisiejszej młodzieży (młodzież miała dwadzieścia sześć
lat i naklejkę z cyborgiem na plecach). - Cholera! Ma szczęście, że nie żyje,
bo flaki bym mu wypruła! Zapaskudził mi moje dziecko! – Jęczała, rozpaczliwie
gniotąc materiał w dłoniach. – Ostatni raz miałam ją na sobie z miesiąc temu.
Jedliśmy cheetosy i były tam takie naklejki z krzywymi mordami… Zabrał ją z
paczki, a potem powiedział szuja, że zgubił!
Usłyszawszy pierwsze zdanie,
myślałam, że wyjdę z siebie, ale znikąd stanął mi przed oczami obraz jego rozbrajającego
uśmiechu. Cieszy się, bo nie ma jak go dopaść. Pajac.
-Nie wyzywaj mnie. Dla
ciebie też taką mam.
-Nie przesadzaj.
-Szukaj, a znajdziesz.
-Nie chcę wiedzieć,
gdzie mogłeś przykleić to ohydztwo.
-Kocham cię.
-To wróć.
I cisza.
Powinnam z tym skończyć, to się
robi niezdrowe. Jak cały sens mojego dalszego istnienia tutaj. Nie dostrzegam
go, bo nie żyje. Nie ma czegoś takiego. Nie dla mnie. Los wręcza mi łopatę,
kieruje na cmentarz i każe zakopać się żywcem. Cieszy się, że przegrałam?
Szkoda, że tak naprawdę nikt nie
może go dotknąć, a łopata nie posłuży za zdzielenie go po sercu. Nie. Wróć. Los
nie ma serca. Co najwyżej gruzy ludzkich nadziei, resztki nieziszczonej miłości
i zapomnianych wspomnień.
-Natka?
-Okej.
-Jasne. Zobacz! – Przekręca mnie w swoją stronę, wskazuje
palcem na około pięcioletnie dziecko. – Jaką ma kochaną parasolkę! Zawsze
kochałam Kermita.
I to mnie zabija.
Pod parasolką nagle staje Maxi, a
tamten dzień wraca szybciej niż światło.
"I niech sobie będą wszyscy mądrzy ze swoimi rozumami, a ja z moją miłością niech sobie będę głupi." ~ Edward Stachura
-Co za upokorzenie.
Moja reputacja będzie miała poziom minus jeden do końca życia.
Spotkanie w sprawie wspólnej piosenki miało odbyć się dzisiaj.
Koniecznie dzisiaj. Koniecznie w parku. Koniecznie w czasie największej ulewy,
jaką widziało Buenos Aires. Oczywiście te chore plany powstały z inicjatywy
Natalii. On nie miał zamiaru brać w tym udziału, ale mając przed oczami
mordercze spojrzenie Angie, postanowił schować dumę do kieszeni i stawić się w
umówionym miejscu.
Rzecz jasna, wypadało wziąć ze sobą parasol. I – ironia losu – dziadek
niestety nie był posiadaczem takowego przedmiotu. Na swoją obronę dodał, iż on
i tak wychodzi z domu raz na ruski rok i taki sprzęt nie jest mu do niczego
potrzebny.
Kontrolując wyposażenie swojego pokoju, natrafił na obiekt swoich
poszukiwań. Nie poprawiło to sytuacji. Przeciwnie. Bo jedynym parasolem w
murach tego domu był Kermit – parasolka z głową najpopularniejszej żaby na
świecie, którą dostał od Maribel z okazji osiemnastych urodzin. Miny gości –
bezcenne. Nigdy nie wybaczył siostrze i za karę systematycznie zwijaj jej
pluszowego królika z pokoju.
Początkowo myślał, że jakoś to przejdzie. Pomyłka. Nawet własny dziadek
stwierdził, że wygląda jak debil.
Wybrał najbardziej odizolowaną trasę, przemierzał wszelkie puste
uliczki (gdzie na jednej gonił go dres), unikał ludzkich spojrzeń i kąśliwych
uwag malutkiej dziewczynki, drepczącej za nim wraz ze starszym bratem. Rzecz
jasna, on również się śmiał. I miał normalny parasol.
Całe szczęście: większość osób siedziała w domach, nie zamierzając udać
się na bliższe spotkanie z deszczem. Rodzeństwo skręciło w stronę osiedla
(nawet z daleka słyszał te kpiące chichoty), a on przekroczył bramy parku,
który najwidoczniej świecił pustkami. No tak. Mógł się tego spodziewać. Naty
nigdy nie pokazałaby się z nim przy innych ludziach. Generalnie to w jej oczach
uchodził za żałosnego kretyna, ale to i tak… Nie. Stop. Nie ma żadnego „ale”.
Dzisiaj za nic nie poprawi sobie samooceny.
W oddali majaczyła różowa plamka. Wytężył wzrok. Chryste, jak on nie
lubił tego koloru. Nie chodziło tu tylko o ulubiony kolor szklonych plastików.
Raczej o traumę z dzieciństwa, gdy – wówczas dziewięcioletnia – Maribel była zagorzałą
fanką Pinkie Pie z „Kucyków Pony”. Ten zdeformowany koń wciąż śnił mu się po
nocach.
Na szczęście parasol pod żadnymi innymi względami nie przypominał
Pinkie Pie. Natka siedziała na jedynej suchej ławce – sama prezentowała się
nieskazitelnie. Tymczasem on wyglądał jak zmokła kura, bo Kermit chyba zaczął
trochę przeciekać.
-Co tak długo? – Nawet
nie oderwała wzroku od paznokci, miały purpurowy kolor. Chyba dzisiaj malowała.
-Miałem małe…
komplikacje.
-Mali ludzie, małe
komplikacje.
-Żadnych uwag dotyczących
mojego wzrostu! Poza tym… ty też jesteś malutka.
-Ale ja jestem
dziewczyną. Sorry.
Miała jeszcze coś dodać, ale spojrzała na niego i chyba ją odrobinę
zatkało. Mógł wziąć ze sobą konsolkę, książkę czy chociaż krzyżówki. Pół
godziny minęło, zanim Natka wróciła do świata żywych i skończyła się z niego
nabijać. Kermit spojrzał na niego smutno. Chrzanić Angie, wraca do domu.
-Gdzie ty się
wybierasz? Ej, Kermit!
-Tylko nie Kermit! –
Uniósł palec, natychmiast przepraszająco patrząc na parasolkę. – Nie bierz tego
do siebie. Wredni ludzie to wszystkiego się przyczepią.
-Nie jestem wredna.
-Nie?
-Nie. To ty jesteś
śmieszny.
Kolejne pół godziny.
Jak on nienawidził kobiet! Były piękne, z pięknymi oczami, z pięknym
uśmiechem, pięknymi częściami… innymi. Aczkolwiek wnętrze zalatywało fałszem i
gdyby mu się lepiej przyjrzeć, można dostrzec układankę pozorów,
powierzchowności, kompletnie odbiegających od zewnątrz czynników. Jak każdy
człowiek? Nie wiedział. Ale u kobiet ta przypadłość występowała dość często.
Była taka ładna… Wyprowadzało go to z równowagi, bo jakim prawem
podlejsze dusze są pięknymi istotami?
-Wyglądasz jak kretyn.
-Wiem. Dziadek mi to
mówił.
-Kochany człowiek. Rodzice
nie komplementowali?
-Nie i raczej nie
będą. Są za granicą, więc teoretycznie jestem sierotą.
-Mhm. – Skinęła głową,
wróciwszy do oglądania paznokci. – Mam prośbę. Jak będziesz opowiadał żart, to
mnie uprzedź. Wtedy będę śmiała się z grzeczności.
Zepsuta, zepsuta, zepsuta.
Nie mógł pracować z… Francescą na przykład? Marco by go zabił, ale ona
jest przynajmniej życzliwsza od tego potwora z purpurowymi paznokciami. Albo
taka Camila. Dobrze się rozumieli, czasem odnosił wrażenie, że patrzy na niego
trochę inaczej niż na zwykłego kolegę z klasy, ale uporczywie odganiał to
wrażenie, broniąc się potrzebą dowartościowania.
-Nie rozumiem tej
piosenki – wzdycha w końcu, na chwilę przerywa podziwianie perfekcyjnie
pomalowanych paznokci (dobrze, że faceci nie mają takich patologicznych
problemów – jedyna normalna rasa). – Niby wszystko fajnie, ale patrz. – Stuka
palcem w kartkę. Musiała wyciągnąć ją przed chwilą, kiedy starał się na nią nie
patrzeć.
Podszedł bliżej, podążając wzrokiem za ruchem jej dłoni. Oczywiście
zachował przyzwoitą odległość. Jeszcze by się babsko czepiało. Z takimi trzeba
ostrożnie. Nie chciał, żeby rzuciła się na niego z tymi długimi szponami.
-Jeśli bym uwierzył,
że ty i ja mogliśmy kiedykolwiek być czymś więcej, niż tylko tym, co stoi za
nami... No i czego nie rozumiesz?
-No bo za nami nic nie
stoi… I gdzie tu sens?
-Boże. To będzie
trudniejsze niż myślałem.
-Miałeś mi
wytłumaczyć, a nie mnie obrażać!
-Ja ciebie? To ty
śmiejesz się z mojej parasolki – w tym momencie ryknęła śmiechem. – Nie… Nie
będę czekał kolejne pół godziny, aż się uspokoisz! No już. – Usiadł koło niej i
nie dał możliwości odsunięcia się, gdyż pozostała część ławki była mokra.
Nawiązują pierwszy kontakt cielesny, a on stresuje się jak diabli. To tylko
dziewczyna, na dodatek małpa… Co mu jest? – Myślałem nad układem. Zacznę ja. Potem
trzy kolejne wersy ty i tak na zmianę… Chciałbym wziąć refren, bo mam
mocniejszy głos, poza tym…
Nie było tak źle. Tylko przy pożegnaniu Kermitowi oberwało się
najbardziej. Teraz będzie żył z myślą, że mają identyczne oczy – tak twierdzi
Natka. Ostatecznie parasolka nadawała się do wyrzucenia. To nic. Jutro pójdzie
po nowy parasol. Taki klasyczny, czarny. Nie daj Boże kolejnej głowy Mupetów.
Tylko jedna rzecz – taka drobinka, zupełnie maluteńka – nie chciała dać
mu spokoju. Bo mimo tego, że nie darzył Naty większą sympatią, miał pewne
wahania, co do jej inteligencji i ogólnie wszystko tam między nimi zgrzytało –
to dziwnym trafem rozjaśniła cały ten deszcz, a mu się zrobiło jakoś ciepło w
sercu.
Nawet Kermit zaczął się tak znacząco uśmiechać. Co za wariat…
"Uważam, że miłość może zmienić nas nie do poznania, stajemy się chorymi z miłości bezbronnymi głupcami o zapalonym spojrzeniu." ~ Cecelia Ahern
-Natalka?
-Maxi miał taką parasolkę. To nic, ja…
Nim zdążyłam cokolwiek dodać,
Lara w paru susach znalazła się przy dziecku. Jeszcze wezmą ją za pedofila. Nie
mogę na to pozwolić. Ostatnia osoba, która nie wkurza mnie bardziej niż trochę,
nie może znaleźć się za kratkami. Żaden komisariat by z nią nie wytrzymał.
Kermit był identyczny. Nawet
oczka miał takie same. Wtedy strasznie się denerwowałam, unikałam
jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, żeby przypadkiem się nie zbłaźnić. Maxi
chyba próbował być miły, ale nic mu z tego nie wyszło – podobno przy mnie
wszyscy wysiadali psychicznie.
Radośnie ożywiona Lara
przywróciła mnie do rzeczywistości.
-Ej, młody! Chcesz się zamienić?
Co za kretynka, słowo daję.
Dziecko spojrzało na nią, jak na wariatkę, po czym zamyśliło się na chwilę. W
normalnych warunkach dostałaby parasolem po głowie i tyle z hazardu. Chociaż… Maxi
mówił, że w dwudziestym pierwszym wieku dzieciom wsadza się paralizator do
kieszonki.
-Chętnie. To będzie pięć peso.
-Co?! Dawaj Kermita i zmykaj do domu!
-Nic na tym świecie nie ma za darmo, laluniu. – Chłopczyk
wytknął język, co jeszcze bardziej wzburzyło Larę, ale zanim zdążyłam ją
odciągnąć, już wygrzebywała monety z portfela.
-Laluniu, też coś… Masz. Uciekaj i już mnie nie denerwuj!
-Interesy z tobą to przyjemność. Jesteś ładna. Zadzwoń
kiedyś!
Pognał dalej, z czerwoną
parasolką i kilkoma monetami w dłoni. Lara stała nieruchomo i wyglądała jakby
za chwilę miała dostać palpitacji serca.
-Ile to coś ma lat? Pięć? Osiem? Za takie odzywki powinno
się powybijać te wszystkie potwory. – Mruknęła, wkładając mi „prezent” do
dłoni. – Proszę. Dla ciebie. Chociaż to dziwne, że Maxi miał z tym parasolkę.
Nigdy nie lubił Mupetów.
-Wiem.
Kermit towarzyszył mi przez
resztę drogi. Nawet się uśmiechałam. Jakby On szedł po drugiej stronie. Z tą
samą, zieloną parasolką…
**
Deszcz pada. Szkoła wróciła. Smutno jest.
!bezczelna promocja! Gdyby ktoś lubił Diegarę *Aciurzynka
podnosi łapkę do góry* lub Sapphirkę *tutaj następuje niezręczna cisza* to
zapraszam tutaj. Takie nic.
Dziękuję za wszystkie, ciepłe słowa. Nawet nie wiecie, jak
bardzo są dla mnie ważne. Kocham was z całego serducha.
Wiem, że pierwszy komentarz i zajmowanie sobie miejsca nie powinny iść w parze, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, gdy to zrobię i jutro wrócę tutaj z czymś porządnym.
OdpowiedzUsuńxx
Sapphire,
OdpowiedzUsuń"Takie nic", pffffffffffffffffffffffffff.....! Czy ty naprawdę chcesz dostać parówką po głowie? Bo jestem w stanie Cię odnaleźć i porządnie Ci dokopać! I tutaj N I E nastąpiła by niezręczna cisza, bo Ana podnosi łapkę do góry! I kocha Sapphirkę!
Co do samego rozdziału... Muszę komentować? Przecież dobrze wiesz, że jest idealnie, perfekcyjnie i cudownie, że kocham te Twoje epitety i już się zamykam, bo ci ego za bardzo urośnie. No ale nie mogę się zamknąć, bo mam ochotę pisać jednym ciągiem, jakie to było cudowne, aż by mi się słowa skończyły. Ups! Już się kończą, ale wiesz, że nie jestem dobrą pisarką i nigdy nie byłam. Tssss... Koniec płyty. Może zaczniemy jeszcze raz?
Tym razem od rozdziału i od jego treści, później cała reszta. Natalka, jak ja Cię kocham! I Larunię też kocham i to bardziej, niż niejedną postać z serialu (czyt. nie lubię Violetty, choć to temat na dłuższą rozmowę). Doskonale rozumiem mojego aniołka, że nie chce współczucia i te takie inne. Bo też tak mam. Przypadek?
Nie wiem, ona tak cierpi ;c Aż mi się smutno zrobiło. I płaczę ;c Dlaczego?! MAXI, NIEEE!!! <-- w tym momencie Ania wariuje i tarza się po pokoju. Dobra, wracając... Maxi :c Dlaczego musiałaś mi go zabić? Ja go tak KOCHAM! I kocham Fede, to taka dygresja (tłumacząc na polski - wtrącenie). Jezu, nie przeżyję, zabij mnie!
Dobra, chyba się ogarnęłam. Kocham deszcz, wiesz? Wolę iść na spacer w deszczu, niż w słońcu. I nie lubię malować paznokci. MAXI!! <---- Dobra, chyba jednak się nie ogarnęłam.
Szczerze nie wiem co napisać. Bo strasznie mi szkoda Natalii, a jeszcze Twój doskonały styl pisania potęguje moje rozżalenie. Cieszę się, że "przynajmniej ma Larę", bo chociaż ona nie rozumie tego uczucia, to i tak jest przy niej i - niespodzianka - nie wkurza jej tak bardzo. A Feduś? Gdzie jest moja małpka? W pracy -,-
"- Oj tam: znowu! Dopiero szósty… nie, siódmy raz w życiu. Minimalna różnica. Mówiłam ci, że nie nadaję się na kelnerkę. Nie da się nie rozlać tej kawy. Jeszcze leją ją po same brzegi… Robią to specjalnie, same chamy i debile. Ale postanowili dać mi drugą szansę i kazali przyjść za dwa tygodnie.
-No widzisz. To kiedy mijają te dwa tygodnie?
-Minęły wczoraj. Mam ich w głębokim poważaniu."
XDXD Śmiałam się jak głupia. Widzisz Aciu? Każdy Twój rozdział jest jak wulkan emocji, od radości, śmiechu po smutek, płacz. I normalnie wybucham! Nie nadążam nad tymi zmianami.
Dobra, kończę, bo bez sensu zajmuję miejsce. Wybacz ten beznadziejny komentarz, ale nie umiem opisać słowami, co robi ze mną to Twoje dzieło. Poza tym pod każdym piszę Ci to samo (jestem taka twórcza!).
Tylko pamiętaj, że Cię kocham!
Twoja Ania <3
Nie dopisałam nic o Kermicie! Jak mogłam?! Jezu, nie zasługuję, by to czytać...
UsuńPS.: Jutro idę po parasolkę - żabę!
Obudziłeś się kiedyś zły i zauważyłeś deszcz za oknem? Myślę, że to kolejna z ulubionych zabaw losu. Rozwalić kruchutkie resztki stabilizacji, dobić duszę ostatecznie. Taką drobnostką, choćby szarością na dworze, smutnym niebem – przekonują cię, że rzeczywiście jest fatalnie.
OdpowiedzUsuńTO BYŁO DZISIAJ!
Kochanie! To było genialne! Aż żałuje, że powracam dopiero teraz, ale ta cała sprawa ze zmartwychwstaniem *drugim już - do trzech razy sztuka* laptopa, przestawienie się z dużej na małą klawiaturę. Aht. Ale już jest dobrze - więc przybywam. TEŻ CIĘ KOCHAM!
Jesteś nieliczną, a właściwie jedyną osobą, dzięki której Maxi zyskuje w moim ponurym, małym selduchu ważne miejsce - Leonku, czuj się zagrożony. Właściwie czytam jedynego bloga o Naxi i jestem wprost zachwycona. JESTEŚ NAPRAWDĘ UTALENTOWANĄ DZIEWCZYNĄ. Łande epitety, zdania, nadzwyczaj cholernie idealne sytuacje. KERMIT! ♥ JAK!? JAK MOŻNA NIE LUBIĆ KERMITA!? Xd Boskie, Boskie, Boskie. Naprawdę - GE-NIA-LNIE to wymyśliłaś. Sława Ci i chałwa!
Lara - w końcu robi coś pożytecznego :D Jesteś jedyną osobą, w której czytam o Larze. Na dodatek [ponownie] o zarąbistej Larze. SZACUN!
SCENARZYŚCI, FILMOWCY, PISARZE - DURNIE! - BRAĆ PRZYKŁAD Z SAPPHIRKI ♥
Czyli Leóś jest z Violką, tak? xD
Przepraszam, że tak krótko, ale ja zawsze tak mam - i tego NIENAWIDZĘ - jak ktoś sprawia swoim pismem, że nie umiem nic sensownego napisać :(
AHA!
UsuńZapożyczyłam niektóre fragmenciki:
https://www.facebook.com/opisy4cytaty
Czy tylko mi najbardziej spodobał się fragment z parasolką-Kermitem? Miejmy nadzieję, że nie! Słodkie, kocham, jak Naty i Maxi tak się przekomarzają. Czekam na kolejny rozdział. :)
OdpowiedzUsuń[SPAM] Na czym polega blog miesiąca? Po nazwie możesz się spodziewać, że po prostu głosujesz na swój ulubiony blog, a tu jest tak samo! Masz do wyboru blog Karoliny, Wiktorii lub Zuzanny. Który uważasz za najlepszy? Zapraszam do postu: http://vilu-spis.blogspot.com/p/blog-miesiaca.html