sobota, 11 października 2014

04. Firework.

-Halo?
-Natalko, będę za pięć minut. Nigdzie nie wychodź.
-Ale…
            Przydługi sygnał dołującej porażki dał mi do zrozumienia, że tym razem przegrałam. Nie. Cofnij. Kiedy ja wygrywam?
            Chyba miałam ostatnio jakieś pozytywne myśli. Nie, że życie nagle stało się piękne. Tylko bolało troszeczkę mniej od „najbardziej”. Może uśmiechnęłam się raz czy dwa, nie wiem. Ale dzisiaj wszystko ze mnie uleciało, jakby los ponownie wbił igłę w sam środek serca, przypominając, że przecież mam cierpieć.
            Widzę się z mamą pierwszy raz od pogrzebu. W środku coś mi się przewraca, przeżywam spotkanie, choć jeszcze się nie zaczęło. Wiem, jak to będzie wyglądać. „Nie martw się, Natalko”. Nie martw się. Powtarzano mi to zdanie do obłędu, jakby rzeczywiście mogło cokolwiek zmienić, a śmierć zamienić jedynie w niewinny żarcik Boga.
            Lara wyszła. Bynajmniej nie na poszukiwania nowej pracy. Rzuciła tylko, że zaraz wraca, tymczasem od paru godzin w mieszkaniu jestem tylko ja i milion moich żalów, pretensji zmieszanych z pociągnięciami nosem i nieustającym płaczem. Federico stwierdził, iż oficjalnie zostałam fontanną. Nie wiem, czy fontanny mogą mieć złamane serca.
            W każdym razie: mama postanowiła przeszkodzić mi w zdychaniu pod kocem i uradować mnie swoją obecnością. Powinnam włożyć coś bardziej przyzwoitego. Obszerna bluza Lary z napisem „Mam cycki i nie zawaham się ich użyć” (dostała ją od Maxiego na urodziny; w życiu nie widziałam jej tak szczęśliwej) chyba nieszczególnie nadaje się na spotkanie z mamą. A niech tam. Czym będę się przejmować, skoro praktycznie i tak już nic nie mam? Nawet chusteczek. Skończyły się, niedobre.
            Kiedy byłam przeziębiona, Maxi wcale nie leżał obok, zamartwiając się moim życiem. Jeszcze czego. Szedł do najbardziej odległego pokoju, w najdalszy kąt, z jak największą ilością środków do zwalczania bakterii. W razie braku chusteczek, ani mu się śniło wyjść po nowe. Przynosił mi swój ręcznik i wsuwając głowę przez drzwi, oznajmiał, że łaskawie mogę smarkać w to.
            Chwilowa Przerwa Od Umierania puka do drzwi trzy razy: dwa wolno, jeden szybciej. Potem powtarza jeszcze raz. To sygnał, że powinnam na chwilę zwlec się z kanapy i udawać żywą.
            Tylko ostatnio dowiedziałam się, że życie wcale nie polega na oddychaniu.
            Prawda, Maxi?
  "Bo tak naprawdę każdy z nas pragnie tylko jednego: wiedzieć, że jest dla kogoś ważny. Że bez niego czyjeś życie byłoby uboższe." ~ Jodi Picoult

            Nienawidzę jej spojrzenia. Przeszywa mnie od góry do doły, jest przesycone współczuciem i matczyną troską, od której robi mi się niedobrze. Wolałabym z powrotem wślizgnąć się pod koc i tęsknić za Maxim.
            Powitało mnie jej „Rany Boskie”, gdy wypuściwszy mnie z ramion, ujrzała kolorowy napis na bluzie. Ten punkt spotkania obie dzielnie zniosłyśmy. Przyniosła mi śniadanie, czyste ubrania i serie „Tak bardzo nie chcę, żeby było ci źle, Natalko”. Teraz tylko patrzyła na mnie boleśnie, a ja nie mogłam zrozumieć, czemu moje złe samopoczucie tak źle na nią wpływa.
-Federico o ciebie dba?
-Mhm.
-Przytyłaś.
To i tak lepsze od „Nie płacz, moje kochanie”.
-Nie płacz, moje kochanie.
Nic nie mówiłam.
-Nie płaczę. Tylko tak sobie myślę, czemu Ci Na Górze postanowili zamordować mojego narzeczonego.
            Mama patrzy na mnie z wyrzutem. Jest bardzo pobożną osobą. Jeśli padnie na kolana i będzie kazała mi się modlić o dobre życie, wyprowadzę ją bez mrugnięcia okiem. Nie chcę oglądać ludzi. Oni ciągle mówią. Czasami nie wiedzą, że lepiej jest milczeć, niż wymyślać bajeczne porady, które nie mają żadnego sensu.
            Czasami zastanawiam się, czy ich celem w życiu nie jest przypadkiem wyścig o najbardziej rozbrajające słowa współczucia.
            Esmeralda splata chude palce, w jej oczy wkrada się coraz więcej łez.
-Pamiętasz, mówiłam ci kiedyś, że wszystko dzieje się po coś…
-Serio? Ma to wnieść coś do mojego życia? Bóg naprawdę chce widzieć, jak zwijam się z bólu, jak z trudem radzę sobie z każdym dniem, jak cholernie trudno mi oddychać? Po co zostawił mnie samą, skoro wie, że ja i tak zaraz umrę?
-Nigdy więcej tak nie mów – syczy przez łzy, a ja próbuję złapać oddech. Coś mocno tłucze mi w klatce piersiowej, zginam się z bólu. – Wciąż masz rodzinę. Są osoby, dla których zawsze będziesz ważna. I nie masz pojęcia, jak trudno byłoby im po twoim odejściu.
-Akurat mam. Opuściła mnie osoba, przy której pierwszy raz zauważyłam, że życie jest piękne. Ale wiesz co? Nie jest piękne. To jeden wielki bajzel. Daje ci nadzieję na szczęście, a potem zabiera ci wszystko, co posiadasz.
-„Wszystko” to bardzo mocne słowo.
-Ale on był dla mnie wszystkim, mamo. Tak trudno wam to zrozumieć? Dlaczego wszyscy oczekujecie ode mnie czegoś, co graniczy z cudem?
            Byłam więźniem przeszłości. Nie mogłam iść do przodu. Całą drogę zawalały wspomnienia, Jego uśmiechy, słowa – te wcale nie niepotrzebne, nie te rujnujące, śmiech zapisany złotym słońcem na pięciolinii.
            Usiadł przy mnie, powietrze nagle stało się ciepłe. Łapie mnie za dłoń i powoli przykłada ją do serca. Tylko czemu go nie słyszę…
- Dziecko, nikt nie chce zrobić tobie krzywdy. To, że życie w pewnym momencie było okrutne wobec ciebie, nie znaczy, że cały świat rzuca ci kłody pod nogi.
-Ale ja nie rozumiem, mamo. Nie rozumiem, czemu ze wszystkich ludzi na świecie, Bóg postanowił rozdzielić właśnie nas. – I już nie rozróżniam wypowiadanych przez siebie słów, gorycz przeplata się z moim głosem, a z ust wychodzi jedynie rozpaczliwy jęk.
            Zgarnia mnie w swoje ramiona, mocno zaciska dłoń na plecach. Tak cholernie mi źle, a mimo to odbieram ciepło bijące z jej serca, które dla mnie zawsze było otwarte. Już prawie zapomniałam, jak to dobrze przytulać się do mamy.
            Kiedyś przychodziłam do niej ze wszystkim. Skaleczonym kolanem, złą oceną, decyzjami pozornie niemożliwymi do podjęcia. Zawsze otrzymywałam coś w zamian. Plaster, pomoc, całkiem sensowne rozwiązania. Umiała załatać wszelkie rany, zamknąć mnie w swoich – zawsze bezpiecznych – objęciach i ochronić przed całym światem.
            Ale Natalka urosła, świat urósł i zło również. Tej rany nawet mama nie potrafi załatać.
-Cały czas z tobą jestem, kochanie.
-Jasne. Wiem. Każdy ze mną jest, to oczywiste. To robi się strasznie przereklamowane.
            I znów zapragnęłam udusić Anioły, przedrzeć szaty nieba, by poczuli – ten brak, dziurę nie do zapełnienia, tysiące smutnych melodii krążących mi głowie od każdej myśli o nim.
            O tylu rzeczach, których nie zdążyliśmy zrobić…
            Nie byliśmy nawet razem na wakacjach. Chyba, że liczyć odwiedziny u jego rodziców. Urocze miejsce. Mało ludzi, czyste jezioro. Dużo komarów – okropność. Chociaż ja i tak siedziałam na brzegu, łapiąc roześmiane promienie słońca, nie przejmując się absolutnie niczym. Woda wzbudzała we mnie lęk. Bałam się, że wciągnie mnie w swoją głębie, udusi chłodem, nie pozwoli wypłynąć, ściskając lodem moją rękę.
            Tylko w pewnym momencie to straciło wszelkie znaczenie. Usłyszałam jego krzyk; głos bardziej wyraźny, kontur bardziej niknący. Przedarłam się przez wodę, z trudem łapiąc powietrze, zapomniawszy nawet, że nie umiem pływać. Bałam się jak diabli. Ale nie o siebie. O Maxiego.
            Wyszło na to, że tylko sobie żartował, a ja nie odzywałam się przez dwa dni. Bo nie. Nawet ten jego rozbrajający uśmiech nie pomagał.
            Nadal słyszę go bardzo wyraźnie. Po przebudzeniu, zaśnięciu, w śnie – wtedy spotykamy się oboje. Z tym, że każdy element jest jakiś niemrawy, zamazany, a gdy chcę chwycić go w piąstki i obejrzeć dokładniej, ucieka, jakby w ogóle nie istniał.
            Wolałabym niczego nie rozróżniać. Patrzyłam na plątaninę kruchych wspomnień, wyławiając Go – Jego oczy, Jego śmiech, Jego głos, Jego dotyk, Jego najbardziej prawdziwe „kocham cię”.
            I ile bym dała, by zgubić się w czasie, utonąć w bezpiecznych ramionach przeszłości, która nie ośmielała się mnie krzywdzić. Jeszcze raz poznać ciepło Jego dłoni i spleść ją ze swoją – tym jedynym najlepszym miejscu.
-Będzie dobrze. Naprawdę.
-Wyjdź – mówię w końcu, dłonie zaciskam pięści, jakby powstrzymując je przed wymierzeniem sprawiedliwości komukolwiek. – Nie chcę z tobą rozmawiać.
-Ale Naty, kochanie…
-Wyjdź!
            Jej dłonie odrywają się od moich pleców, a moja dusza ponownie rozpada się na kawałki. Turla się gdzieś pod kredens, jedna ucieka przez okno, jakby wiedziały, że wcale nie pobiegnę ich szukać.
            Mama jeszcze chwilę podtrzymuje mnie spojrzeniem, po czym wychodzi, zostawiając mnie samą z ciężkim powietrzem – go też nienawidziłam. Jakby nie mogło zniknąć i pozbawić mnie życia. Sama nie mam siły, by to zrobić.
            A tam w Niebie ze mnie kpią, śmieją się i wyzywają od nieudaczników, wciąż nie rozumiejąc, że przez pomyłkę wysłali mi niewłaściwy scenariusz.
           
 "Zdolność do zadawania bólu to największa siła miłości." ~ Stephen King

            Jego oczy przedzierały się przez różowe ramiączka jej sukienki, wciskały między palce, odbijały z lekka stłumiony blask orzechowych tęczówek. Miał nadzieję, że mimo wszechmocy, Bóg nie słyszy jego myśli i tych śmiesznych pragnień o większym zbliżeniu. Że też musi być taki powierzchowny! A ona taka ładna, taka ładna…
            Właściwie to wszystko nie miało sensu. Tak to podobno jest z zakochaniem: albo cały świat przyprawia cię o zachwyt, albo o padaczkę. Oczywiście o żadnej miłości nie było mowy: ona po prostu miała za ładne oczy, a on zbyt wyostrzone zmysły i zdecydowanie tragiczny gust. Przejdzie mu. Od fatalnego zauroczenia jeszcze nikt nie umarł.
            Niech piorun strzelił w tego, kto wymyślił piękne kobiety.
-… a wtedy Francesca powiedziała, że jestem kochany. Tak mi się miło zrobiło!
-A zamiast czoła miałeś tęczę. Oszczędź nam, panie Andersenie. – León smętnie spojrzał w kierunku niewielkiej grupki dziewcząt, chichoczących na oddalonej ławce. – Boże. Jak ja mogłem zwrócić na to uwagę?
-Kogo? Fran? Zginiesz!
-Ogarnij się, Marco. Nie tknąłbym twojej świętości, jak ty to mówisz. Byłem z Violettą na spotkaniu.
-To się teraz nazywa randka.
-Jej ojciec chciał zamknąć mnie w piwnicy. Bardzo romantycznie. Poza tym Viola cały czas gadała o swoim życiu, pokazywała dyplomy z przedszkola: miała pierwsze miejsce w skoku w dal. A potem oznajmiła, że jak już weźmiemy ślub, to będę chodził kibicować jej na inne zawody. To uciekłem. I teraz mnie prześladuje – urwał, ujrzawszy szeroki uśmiech Castillo, przybierającą właśnie typowo uwodzicielską pozę. – A teraz sobie tak myślę, że nawet żelazko ma więcej wdzięku.
            On jeszcze nigdy nie był zakochany. Bo to coś, co każe mu pożerać Naty wzrokiem, to tylko jakaś dziwna klątwa z nieba, nie ma o czym gadać. Serce nie wyskakiwało mu z klatki piersiowej. Nie czuł motylków w brzuchu – coś mu tam latało, ale jedynie podczas sprawdzianu z matematyki. Ale to chyba były szerszenie.
            Na chwilę oderwawszy się od tych bajecznie pięknych… zupełnie zwyczajnych oczu Naty, przypadkiem złowił nieśmiałe spojrzenie Camili. Odmachał jej, jednak kiedy zalotnie zagryzła wargę, natychmiast zainteresował się błękitem nieba. Byleby tylko uciec od tego niezręcznego momentu.
-Stary, ona cię podrywa!
-Nie sądzę, Marco.
-A ja tak – chłopak lekko postukał go w plecy. – Idź do niej! Pójdę z tobą, bo tam jest Franka.
-A ja nigdzie nie pójdę, bo siedzi tam ta od ojca mordercy. Radźcie sobie sami. – León rozsiadł się wygodniej, olewając wygłodniały wzrok Vilu, która chyba nie zamierzała spocząć w bitwie o miłość swojego życia. Szczerze współczuł Verdasowi.
            Cami szepnęła coś na ucho Francesce. Obie zachichotały. A co jeśli one wszystkie myślą tak samo i Torres również podświadomie pchnęła ich do ołtarza? O nie. Nigdy w życiu nie będzie oglądał z nią dyplomów za osiągnięcia sportowe. Nie pójdzie w ślady Leóna.
-No idź do niej!
-A w życiu!
-Musisz! To przyjaciółka Fran.
-Francesca ma dziwne przyjaciółki.
-Popieram – mruknął León, leniwie otwierając oczy. – Nigdy więcej dziewczyn.
-To co? Teraz będziesz gejem?
Zamyślił się na chwilę. – Nie. To może inaczej. Nigdy więcej dziewczyn w tym etapie życia.
            Maxi pomyślał, że to samo zacytuje Marco, jednak gdy jego oczy ponownie wdarły się gdzieś między ramiączka jej sukienki, stwierdził, iż to jednak bezsensu. Przejdzie mu. Prawda? To tylko chwilowe. Jak zgaga. Zaraz zniknie, jak León z domu Violi. Tak szybko…
            Instynktownie odgarnia spojrzenie na bok, tak by Marco nie przyłapał go na podziwianiu kogoś, kto kompletnie odbiega od podświadomie narzuconych standardów, które nie pozwalały zakochiwać się w Naty, a przyzwalały pałać miłością do Camili. Z tym, że on był chyba jakiś niezgodny w systemie, bo gapił się i gapił. Jak idiota.
            A ona z sekundy na sekundę, stawała się coraz ładniejsza. Czy Bóg robi mu na złość? Nie można wypięknieć przez miesiąc! Próbował kiedyś. Ilość ignorujących go dziewcząt gwałtownie poszybowała do góry.
-No idź!
-Powiedziałem, że nie. Już siedemnasta – stwierdził, rzucając okiem na zegarek (przez moment może popatrzeć na coś innego). – Nie odpalają jeszcze fajerwerków?
-Przypomni mi ktoś, po co tu przyszliśmy? Bo chyba nie podniecać się tymi kolorowymi pierdołami? – León spojrzał w stronę Marco. – Naprawdę uważam, że mógłbyś łazić za Francescą sam.
-Mogłeś nie przychodzić!
-Miały być darmowe frytki, oszuście.
-Ale są za to piękne widoki!
-Nie osłabiaj mnie. Idę do domu.
            W związku z wprowadzeniem specjalnego programu, bla bla bla, zorganizowano coś w rodzaju imprezy, gdzie oprócz zwęglonych ciastek Angie i wywaru ze zmielonych kaloszy (czyt. sok, również autorstwa Angie), można było zobaczyć fajerwerki – żadna atrakcja. Dla nich. Dziwnym trafem wszystkie dziewczyny przybiegły oglądać tęczę tańczącą po granatowym niebie, a ich trójka znalazła się tu tylko w celu towarzyszenia zakochanemu Marco. I frytek (León).
            Naty też przyszła. Razem ze swoimi oczami, włosami, hipnotyzującą twarzą i Ludmiłą. Szkoda, że była taka wysoka. Zasłaniała mu ją. Bezczelna.
-Możesz się tak nie gapić? Co z tobą nie tak?
            Tak, zdecydowanie miała piękną buzię.
            Szczególnie w takim przybliżeniu. Stała przed nim: obrażona, z skrzyżowanymi ramionami, a on zamiast zacząć rozsądnie się tłumaczyć, wpatrywał się w nią oczarowany, a w środku wszystko mu się rozpływało. Tylko serce cudem doprowadzone do ładu jakoś stało w miejscu, chociaż biło za szybko. Stanowczo i niezaprzeczalnie za szybko.
            I zanim zdążył otworzyć usta, by powitać ją czymś miłym lub po prostu na poziomie, Marco dumnie wypiął klatę, wstawiając się przed niego.
-On się wcale na ciebie nie patrzy! Tylko na Camilę!
            Z ławki doszły odgłosy wiwatów, z twarzy Naty rumieniec w kolorze dojrzałego pomidora, a z jego ust jakieś niewyraźne bąknięcie, które miało być „Patrzyłem się na ciebie, a Marco to frajer, nie rozmawiajmy z nim, jesteś piękna, a ja wolny”.
-Wracaj do Ludmiły!
-Nie rozmawiam z tobą, ośle. – Parsknęła tylko, ale jej twarzyczka wciąż miała tę uroczą, czerwoną barwę. Jednak serce też postanowiło trochę poskakać. – Sorry, Maxi. W takim razie, już pójdę.
-A idź!
-Zamknij się, Marco – wydukał, co było trudne, szczególnie, że wszystkie jego narządy tańczyły sambę. – Nie zwracaj na niego uwagi.
-To wy się lubicie?!
-Tak – odpowiedział Maxi.
-Nie – odpowiedziała Naty.
            A potem oboje się zmieszali, a Marco przestał cokolwiek rozumieć, też wrócił do zachwycania się Francescą. León już dawno stracił kontakt z rzeczywistością, tak że można było uznać, iż zostali sami.
-Kiedy się znowu spotykamy? – Urwał, siląc się na bardziej rzeczowy ton. – W sensie przygotowań… do piosenki… tak….
-Mam czas jutro. Po trzeciej?
-Okej. I nie przejmuj się Marco. On nie wie co mówi. Popularna przypadłość. Nazywa się idiotyzm.
            Nie roześmiała się. Cholera.
-Pójdę już, Lu na mnie czeka.
-Chwila! – patrzy na niego spode łba. – Myślę, że wyglądasz jak…
            Niebo się przed nim otwiera, czas na chwilę zastyga, noc otula niecodziennym dla siebie ciepłem, jakby wiedziała, że teraz ma szansę. Bez żadnych żartów z internetu i wszechwiedzącego Marco. Sam też umie coś zrobić, to oczywiste. Już on udowodni temu światu, że wie jak satysfakcjonująco żyć.
-Wyglądasz jak Hagrid.
            W tym momencie fajerwerki dosięgły nieba, a głośny huk zmieszał z powietrzem. Nie wiedział, czy to takie boże „jesteś idiotą”, czy zwykłe podkreślenie jego słów, które wypłynęły w niewłaściwej formie i jak na złość, nie chciały wrócić z powrotem.
            Załóżmy taki scenariusz. Podoba ci się dziewczyna. Ot tak, bez szczególnych rewelacji. Podchodzi do ciebie. Z własnej woli! Masz niepowtarzalną okazję do działania. Rozumiesz to wszystko, po czym przyrównujesz ją do ogromnego i włochatego faceta z „Harrego Pottera”, bo jesteś kompletnym idiotą i nie wiesz, czemu życie lubi plątać ci język.
-…
-To nie tak! Bardzo cię lubię!
            Nie usłyszała, gdyż kolejny fajerwerek rozświetlił tło nocy, tym samym wybuchając z należytym hukiem. Tak to już bywa, że cały świat jest przeciwko tobie.
-Nienawidzę cię.
-Nie chciałem tego powiedzieć!
-Jesteś wstrętnym,  pieprzonym…
            Dziewczyn nie należy krytykować ani próbować podrywać. W sumie dobrze, że w tym momencie fajerwerki znów przeleciały po niebie, a wszelkie bajecznie wyszukane słowa nie dotarły do niczyich uszów. Prócz jego. Prędko się nie pozbiera.
            I ogólnie to już mu się nie podobała.
            Tyle, że w sercu wciąż odbywał się pokaz fajerwerków.
           
 "Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jestem w nim zakochana(...). Tylko po prostu nie mogłam przeżyć nawet kilka dni bez niego." ~ Małgorzata Musierowicz

            Federico wrócił wcześniej. Przyszedł roześmiany, z pięcioma siatkami, gazetą i optymizmem wypisanym w oczach, co pozytywnie odpędzało ściągniętą twarz mojej mamy. Na całe szczęście nie padł obok mnie i nie postanowił powiedzieć mi, że będzie dobrze.
            Nie wierzę w takie słowa. Wierzę za to w spojrzenia, które rzeczywiście mówią, że to prawda. Ale obecnie nie kierowałam się niczym. Jedynie tym, że jak jeszcze trochę tu poleżę, to w końcu umrę i już nigdy nie będę się niczym przejmować.
            Powinnam wybudować sobie twierdzę. Tylko ja będę miała do niej wstęp. Żaden człowiek nie wejdzie na moje terytorium, a ja utopię się we własnych gruzach.
-Mam coś dla ciebie.
-Przepustkę do piekła?
-Pytałem, ale w sklepie nie mieli. – Pogrzebał w znoszonym plecaku, miał go chyba od czasów gimnazjum. Po chwili wyciągnął coś z triumfem. – Mleko czekoladowe! Jedyna rzecz na świecie, która nigdy cię skrzywdzi. Tylko nie wyrzucaj go za okno, bo będziesz zmuszona oddać mi dwa peso.
            Właściwie byłam już spakowana do trumny, pożegnałam się ze światem, ale patrząc na opakowanie mleka czekoladowego w jego dłoni, uznałam, że dla niektórych rzeczy warto żyć.
            Na stół trafiają także zielone słomki (pasują do Kermita), żelki (Federico kupił dla siebie; w życiu nie tknęłabym tego paskudztwa), ciastka, czekolada i jedenaście opakowań zupek chińskich.
Dużo jadłam. Jakbym myślała, że nażarcie się do granic możliwości uczyni mnie szczęśliwą i wyłoni sens z mojego życia. Nic takiego się nie stało. I nie stanie. Tylko waga wskaże o parę kilogramów smutnego człowieka więcej.
            Usadowił się koło mnie, troskliwie objął ramieniem, a ja dziękowałam, że wśród wszystkich diabłów, jest jeden Federico o wiecznie roześmianych oczach. Nawet kiedy był smutny, one i tak obdarowały mnie jednym z najpiękniejszych uśmiechów na świecie.
            Ale to i tak nie był Ten uśmiech…
-Tęsknię za nim. I cholernie denerwuję mnie to, że mam pojęcia, czy kiedykolwiek zobaczę jego uśmiech. Dlaczego Bóg zabrał go, a mnie zostawił? Mieliśmy takie same szanse, a to ja jestem tutaj. Wcale nie chcę tu być. Nie chcę, Federico. Nie chcę…
-On nie odszedł, Naty. Nie odejdzie, póki będziesz o nim pamiętać.
-Ale go tu nie ma.
-Skąd możesz to wiedzieć? Może właśnie stoi nad nami i zastanawia się, jaki to łomot mi spuści, gdy mnie również pożrą niebiosa, bo tylko on ma prawo przytulać Natalię Ponte.
-Wciąż żałosną Perdido.
-Liczą się fakty, nie?
            Właśnie. Szkoda tylko, że wiedzieliśmy o tym tylko ja i on. Czasami świat powinien pytać się ludzi o rady, a nie po omacku majsterkować z życiem.
-Jestem przy tobie. Możesz płakać.
-Nie mów tak. Ciebie też mogą zabrać…
-A niebo w każdej chwili może runąć nam na głowę, ogień zająć całą przestrzeń, ale żaden żywioł nie wkradnie się pomiędzy uczucia i nie zniszczy ich mocy. A nawet gdyby był teraz koniec świata, to i tak zostałbym twoim przyjacielem.
Tak. To bez wątpienia był koniec świata.
-Ludzie odchodzą.
-To nie traktuj mnie jak człowieka. Mogę być twoim nowym Aniołem Stróżem, bo na tego starego chyba jesteś zła. Okej?
Przytaknęłam. Zawsze wierzyłam w anioły. Tak samo mocno jak w wieczność, której figlarnego uśmiechu nie zastawałam po przebudzeniu.

10 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Mlecyk Mlecyk jest tu dzięki mnie ! Ha ! To ja jej powiedziałam, że czytam Twoje cuda a ona tu zajrzała. Komu dziękować ? Mi ! Nie no żart. I tak nasz tylu czytelników, że normalnie SZOK !
      Nie rozumiem jak Ty tak dojrzale to piszesz.
      Tak genialnie. Poetycko no i po prostu o życiu.
      Prawdziwym życiu.
      Jak to jest stracić najważniejszą osobę w życiu.
      na szczęście nie doświadczyłam tego uczucia, ale wiem jak to jest byc zakochanym, a druga połówka nie odwzajemnia naszego uczucia. Chciałabym mieć taką kochaną osobe jak Maxi. Opiekuńczą, troskliwą...
      Taką tylko dla mnie.
      Marzenia...
      Wiesz, że to jest piękne ?
      Wiesz, że Cię kocham ? <3
      Jesteś...cudowna ..♥


      "-To nie traktuj mnie jak człowieka. Mogę być twoim nowym Aniołem Stróżem, bo na tego starego chyba jesteś zła. Okej? "

      Geniuszka.
      Aż się popłakałam..

      Całuję, twoja fanka Stevie ♥

      Usuń
  2. Boski boski boski boski:-*
    Weszłam na tego bloga przypadkiem i nie żałuję :-*
    Masz nową czytelniczkę.
    Czekam na next.
    Zapraszam do mnie--->leonettaaq.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Już jestem! ( później nie można było?)
      Łał, ten tydzień był intensywny, ale wreszcie znalazłam chwilę na nadrobienie bloggerowych lektur i naskrobanie kilku komentarzy.
      Wiesz co tak bardzo lubię w tym blogu? Jest oryginalny, inny po prostu. Nie ma tu wesołej sielanki, ani typowych dla niektórych "fioletowych historii". Tu jest tak, no nie wiem, prawdziwie? Ciekawie? To chyba odpowiednie określenia. Czytamy o Natalii i o tym jak ciężko jest jej po śmierci ukochanego, ale w tym samym momencie poznajemy ich historię, historie Naxi ( ale poetycznie to zabrzmiało, tylko w mojej głowie oczywiście)
      Wróćmy jednak do rozdziału. Czyli cierpienia Natalii ciąg dalszy. Che być sama, a jednocześnie nie znosi bycia samotną. Nie dziwię się, chyba nikt nie lubi tego uczucia. I najgorsze jest to, że nikt nie potrafi jej zrozumieć, pomóc. Ani przyjaciele, ani rodzina. Bo nikt nie zwróci jej ukochanego, a tego przecież pragnie najbardziej na świecie.
      A retrospekcje? Zabawne, śmieszne. Taki kontrast to smutnej, szarej rzeczywistości w której żyła tamta Natalka. Cofamy się do czasów szkoły średniej ( w sumie tym było to "Studio", prawda?) i poznajemy codzienność zwykłych, najnormalniejszych w świecie nastolatków. Nie ma tu żadnych niepotrzebnych u dziwień. Porównanie Natalii do Hagrida? Co jak co, ale niestety Maxi nie należał do mistrzów podrywu. No, ale przecież Natka w końcu pokochała go całego, nawet z tymi niedoskonałościami.
      I to mi się bardzo podoba. To poznawanie historii Natalii i Maxiego, tego jak się poznali, jak ewoluował ich związek. I dlatego to jest takie strasznie wciągające. I piękne. Bo tego, że masz piękny styl naprawdę nie da się ukryć. Kłaniam się niziutko!
      I kończę, bo szczerze mówiąc nie wiem co więcej powiedzieć ( napisać?). Gdybym mogła, to dostałabyś moje osobiste owacje na stojąco. Tak, niezbyt to fajna nagroda, ale jednak. Liczą się chęci, prawda?
      Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  4. Wrócę kochanie, gdy tylko w mój harmonogram wkradną się jakieś wolne minutki!! I skomentuję jakoś sensownie, bo wena jest po prostu żałosna -,-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jestem, ale późno. Menda ze mnie :(
      Jestem okropna.
      Jestem żałosna.
      I właśnie przynudzam nanananana...

      Dobra, wróćmy. Przed chwilą skomentowałaś Myszo mój urodzinkowy one shot i mam ochotę Cię zabić. Bo jesteś takim moim małym kochanym promyczkiem i aż świecisz tym talentem, czy jakoś tak chciałam napisać. Wybacz, dzisiaj życie jest męczące :(

      Dobra, wrócę, bo znowu się zapędzam. Rozdzialik nanananananana <3 Jezu, za dużo lodów, zmroziły mi mózg. Dobra (lubię to słowo, jest takie... dobre) + mi też ZIIIIIMNO, ale raczej preferuję kocyki <3

      Dobra, muszę ogarnąć temat, bo zaraz napiszę Ci tu dłuuugą debatę na temat kocyków. Rozdział jak zwykle świetny. Najbardziej podoba mi się ostatnia część z Federico. I wiesz co? Też by mi się przydał nowy Anioł Stróż, mój stary to jest totalna żenada. Zostaniesz moim Aniołkiem Stróżem? Takim z białymi skrzydełkami, ślicznymi oczętami i uśmieszkiem na pół twarzy? Jejku, przecież Ty już jesteś Aniołkiem, tyle, że nie moim -,- *smuteczek emanuje*

      Wiesz co? Troszeczkę rozumiem mamę Natalki. Nigdy nie wiem co powiedzieć w podobnych sytuacjach (trochę mniej drastycznych, ale równie bolesnych). Mój kolega ostatnio został porzucony przez swoją (jak on to ujął?) "nadzieję", bo jego aniołek go rzucił. I płakał prawie, a ja sobie siedziałam z boku i głaskałam go po główce, bo nic innego nie umiem robić. Nie jestem najlepsza w pocieszaniu, nie lubię tego. I nie lubię jak mnie pocieszają, ale to już inny temat na co najmniej stronnicową rozprawkę. Więc teraz, podejmując wątek, pogłaszczę Natalce po główce, żeby jej było lepiej (jemu było) i Ciebie, Aciu, też pogłaszczę w ramach wdzięczności. Za to, że mogłam przeczytać takie cudo, które daje nadzieję (duuuużo nadziei i chęci, i weny) i na duchu podnosi.

      Tylko nie rozumiem, jak takie piękne stworzenie można do Hagrida porównać? Skąd mu się to wzięło? Aj, Maxi, tak dziewczyny nie zdobędziesz. Jezu, przecież nie żyjesz *płacze cicho w kąciku*. Maxi, wróć bufonie z pięknymi włosami (staram się pomijać słowo "fajnie"). Nie no, ale serio, skąd mu się to wzięło? Baranie ty!!!!!!! Grrrrrrrrr... :P

      Dobra, kończę, bo Ci tu znowu napiszę dwieście pięćdziesiąt razy jak to ja Cię kocham, trzysta razy "Dobra" i dwadzieścia siedem razy "Cóż". No, zapomniałam o "A więc..." Dobra (:>) muszę to znowu napisać, ale bardzo bardzo bardzo moooooooocccccccccnnnnnnnoooo Cię kocham i zawsze będę i przeczytam nawet blog o Gregorio i Jackie, jeżeli będzie Twojego autorstwa. Nie no, takie głupoty tylko mi wpadają.

      Zgodzę się z Zuzią "... pisz dalej tak, jak piszesz - najpiękniej na świecie" i z tym o Aniołkach, ale wiesz, że jesteś Aniołkiem, więc co Ci tu będę pisać.
      Kocham Cię z dnia na dzień coraz mocniej!
      Twoja mała karykatura czytelnika, Ania <3

      Usuń
  5. Dlaczego nie skomentowałam Kermita? Hańba mi. Nakrzycz na mnie czy coś, okej? Może wreszcie zdołam się ogarnąć i ruszyć swój leniwy tyłek, bo zaniedbuję wszystko tak, że aż strach.

    Co do tego rozdziału, to... Ech. Moja samoocena sięga poziomu -3224324, dziękuję bardzo. Mam dwa wyjścia - albo standardowo załamywać się nad sobą i nad tym, jak bardzo ci zazdroszczę - tego stylu, tego wszystkiego. Albo, wyjście numer dwa - mogę zacząć cię wychwalać pod niebiosa, co i tak należałoby zrobić. No i ten. Myślę nad czymś kreatywnym, brak mi słów. Jak zwykle.

    W sumie mówię to chyba za każdym razem.

    Nawiązując do Hagrida - jestem przerażona. Skoro takie teksty padają z ust zakochanej osoby, to ja nie chcę wiedzieć, co do mnie czuje mój brat. No, jakbym go słyszała - taka złośliwa bestia, nieco wyższa od Bufona i może ładniejsza, ale tekst ten sam.
    Miło słyszeć coś takiego, zaraz człowiek się lepiej czuje, przyrównany do wielkiej kupy futra.

    O czym to ja.

    Początek znowu chwyta za serce. Cierpienie Natki już chyba w nią wrosło, wprowadziło się do niej jak ten pan Dług w reklamie jakiegoś banku. Dostała ból w gratisie do śmierci i męczy się z nim, biedna, a pomocy znikąd. Niby są jakieś tam przebłyski, niby jest kochana obecność Lary i Fede, ale to nie to samo. Nic nie da się do tego porównać. Nawet gdyby kiedyś, jakimś cudem miłość znów zapukała do jej drzwi, to już nie będzie to samo. Tak bardzo kocha się tylko raz.
    Mamusia tylko pogarsza sprawę. Typowe. Ale tu "chcieć" nie znaczy "móc", bo nawet jeśli bardzo stara się zrozumieć córkę - nie umie. Tak w zasadzie to chyba nikt zrozumieć nie potrafi, nawet Fede. W jakiejś części tak. Ale nie do końca.

    Co ja ci, Aniołku, mogę więcej powiedzieć? Za każdym razem jak pojawia się coś od ciebie, cieszę się jak głupia. Kij z lekturą, kij z nauką, twój rozdział jest ważniejszy. A przecież do każdego wracam po kilka razy, bo jednokrotne przeczytanie mi nie wystarcza. Muszę przyjrzeć się każdej kropce, wbić sobie do głowy każdy akapit, pochłonąć jak najwięcej pięknych słów. Może w ten sposób nauczę się, jak pisać tak niesamowicie? (Kogo ja chcę oszukać... twój styl jest niepowtarzalny. Jak ty.) W każdym razie nieustannie trwam w zachwycie. Od bardzo dawna już.

    Więc proszę cię, pisz dalej tak, jak piszesz - najpiękniej na świecie. Żebym mogła nadal wierzyć, że anioły też zstępują na ziemię i kryją się w ludziach pod postacią talentu.
    Tylko nie odfruwaj. Byłoby szkoda.
    Kocham cię. <3

    OdpowiedzUsuń