Sobota przyniosła zapach majeranku i ospałe
spojrzenia mgły zza okna. Resztki mnie obdarzyła za to jakąś paskudną epidemią,
która równie dobrze mogła być owocem porozrywanych strzępków radości wciąż
kulących się gdzieś w kątach duszy, grając w chowanego ze Śmiercią. Obok mnie
powstawała niestabilna budowa z zużytych chusteczek higienicznych. Miałam
jeszcze trzy pudełka. Federico był wczoraj na zakupach.
Wymiana zdań sprzed tygodnia zaginęła w odmętach
tamtego wieczoru i jakoś nikt nie miał ochoty do niej wracać. Tylko resztki
pretensji przebijały się przez ciemną taflę oczu Lary, jednak posłusznie dusiły
się w sobie, milcząc uparcie z zaciśniętymi ustami. Głupowato się uśmiechała,
próbując maskować rozszalałą duszę, jednak nie sposób było nie zauważyć bólu kreślącego
blizny na jej twarzy. Oczy zawsze mówią prawdę.
Federico podniósł głowę znad „Bezsenności” Kinga
i przyjrzał mi się dokładnie. Jego spojrzenie zdawało się mieć szerokie
ramiona, gotowe przygarnąć mnie w każdej chwili. W kółko wałkowaliśmy ten sam
schemat – zawsze kończył się tym, że nie jestem jeszcze gotowa do życia i
należy dać mi święty spokój.
-Nieciekawie
wyglądasz. Jesteś pewna, że nie chcesz iść do lekarza?
-Wybacz,
nie jestem Angeliną Jolie. I nie. Mogę umrzeć.
-Okej.
Tylko mnie uprzedź. Zrobię ci kanapki na drogę.
I wróciliśmy – on do książki, ja pod
koc. Miękka tkanina w kolorowe misie była wystarczająco mocną zaporą. Żadnej
większej depresji – poza tą, którą obarczyło mnie życie – pod niej nie
doznałam.
To zabawne. Człowiek nieustannie
szuka szczęścia. W każdym kącie, za zasłoną, wśród stron starych książek, w
lodówce – to akurat ja, nikt nie wmówi mi, że lodówka nie jest drogą do raju. Kiedy
je goni lub już trzyma je w dłoniach, robi plany, by już do końca życia nie dać
mu uciec, nie wypuścić mimo żadnych błagań. Naszym planem było właśnie
szczęście. Nie żadne wielkie ekstazy, po prostu dożycie przy sobie ostatnich
godzin. Tymczasem nie zostaliśmy zaakceptowani przez siły wyższe. Śmierć pomachała
mi kościstymi palcami i zniknęła za drzwiami. Wciąż nie docierało do mnie,
czemu kazano mi zostać na Ziemi. Nie miałam już żadnego planu. Moim jedynym
celem stała się śmierć.
-Nie
patrz tak na mnie.
-Dlaczego
nie dasz mu szansy?
-Komu?
-Życiu.
Znikam pod tęczowymi misiami.
Paplanina tego typu doprowadzała mnie do szału, tym bardziej, że jeszcze tak
niedawno, ja również częstowałam nią każdą poszkodowaną osobę. Chętnie
wybrałabym się do Natki z przeszłości i strzeliła jej w łeb. A potem
zmieniłabym bieg wydarzeń, by nie straciła swojego Maxiego i nie musiała być
taką mną, bez duszy i bez życia.
-Myślisz,
że po co tu jesteś? To nie koniec, Natka. Twoja historia wciąż trwa.
To również mówiłam. Zaczęłam się
poważnie denerwować.
-Za
dużo czytasz ostatnio.
-Nie,
poważnie. Nie możesz tak mówić, mając przeznaczenie za rogiem.
-Przeznaczenie
kojarzy mi się z czymś obłędnie romantycznym, a uwierz, że to, na co wpadli ci
geniusze z Góry fajne nie jest. Nic już nie rozumiem, jestem tylko kolejnym
człowiekiem do wyrzucenia.
-Nie
mów tak.
-Będę.
Bierz tego Kinga i się zamknij, bo mnie wkurzasz.
Wytrzymał tylko pięć minut. Potem
zaczęły się lamenty, że zupa za słona (Lara plus kuchnia), że pogoda nie taka,
że właściwie to on też jest nieszczęśliwy, a cierpiąc, musi patrzeć światu w
oczy, bo zabrałam mu koc. Nie było mi go szkoda. Koc jest przeznaczony dla osób
o złamanych sercach i braku jakichkolwiek planów na życie – jakie życie, gruzy
co najwyżej.
Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek
przestanę wypłakiwać serce. Bo niby wszystko można poskładać, jakoś zlepić w
całość, ale rysy nigdy nie zejdą. Będą widnieć tam jako blizny, przypominając o
stoczonych bitwach, w których przegrałeś minuty szczęścia i wygrałeś strach. A
strach nie jest dobrą rzeczą. Ile marzeń skończyło się tylko na smutnych
westchnieniach, bo coś zagradzało im drogę? Tego nawet nie da się zliczyć, może
i lepiej – nieskończoności bywają przerażające.
-Fede,
dobijasz mnie.
-Lubię
dobijać ludzi.
-Zauważyłam.
Tak, jak Larę?
-Słucham?
-Wiesz,
o czym mówię – nie mogłam się powstrzymać. – Jak następnym razem będziecie
chcieli mordować się, jednocześnie nie zwracając mojej uwagi, róbcie to
dyskretniej. O co chodzi? O mnie, wiem. Ale…
-Nie
rozumiesz, Naty…
Jego sceptyczny ton potrafił żądlić.
Odłożył książkę, wciąż nieobecnym wzrokiem wpatrując się w okładkę. Chyba
chciał wejść w ciało jakiegoś super odważnego geniusza wykreowanego przez Kinga
i zręcznie wyminąć moje pytania.
No, ale King mu nie pomoże. Nie
teraz.
-To
mi wytłumacz. – Poprosiłam, wysuwając kudłatą czuprynę spod koca. Włosy
roztańczyły się już na wszystkie strony, ale to akurat był najmniejszy problem.
-Znasz
Larę. Bywa nie do zniesienia, potrafi irytować jak mało kto, no i ta… sytuacja
źle na nią wpływa.
-Nie
za ostro? Przecież…
-Ma
jakieś niepotrzebne pretensje, chyba przeszkadza jej, że tu jesteś.
Konstrukcja chwilowego spokoju
runęła jak domek z kart. Oniemienie dosięgło każdej części mojego ciała,
wchłonęło w krew, pojawiło się w ciemnej tafli oczu – oczu, które nie umieją
kłamać. Już sama nie wiedziałam, czego mogę być pewna, komu wierzyć, a usta Federico
wydawały się suche, nieszczere, wyblakłe.
Nie. Nie Lara. Nie ona. Nie osoba,
którą spławiam dwadzieścia cztery godziny na dobę, krzyczę na nią bez przerwy,
obwiniam o swój zły nastrój i zamykam jej drzwi przed nosem, a ona i tak jest,
razem z kolejnym spalonym ciastem, dowodem jej wielkiej miłości do mnie.
Wczoraj śpiewała mi „White ballons” na dobranoc. Myślałam, że już nigdy więcej
nie będę potrafiła odsłuchać tej piosenki, ale w jej ustach była to tylko jedna
z kojących kołysanek, która bezpiecznie prowadziła mnie do objęć Morfeusza.
-Kłamiesz.
-Czemu
miałbym kłamać?
-Nie
wiem. Ale tak nie jest.
-Co
ty możesz wiedzieć…
Nic.
-Bardzo
dużo, Fede. I przestań się ze mną tak bawić, bo i tak ci nie uwierzę. – Mało
sensowne słowa przewijały mi się przez usta, tak naprawdę to chciałam tylko
zasnąć i płakać.
-Natka,
czemu miałbym cię okłamywać? Zależy mi na tobie. Bardzo.
Spowita czarą jego uśmiechu i
czystym spojrzeniem, na chwilę zastygłam w mało rozsądnym poszukiwaniu prawdy. Czujnym
okiem pożarł moje wątpliwości, zamarzliśmy w swoich oczach – łapanka na emocje.
Żółć podchodzi mi do gardła, już nie
mam siły toczyć z nim bezgłośnej walki. Drzwi do łazienki są otwarte. Czuję się
wykończona wszystkim, przesuwam dłonie po krawędziach zimnej umywalki. W
lustrze widzę jakąś obcą mi istotę ze zmęczoną twarzą i ciemnością w
oczodołach. Jakbym postarzała się o kilkanaście lat.
-Czekaj,
przytrzymam ci włosy! – Lara wyrasta za mną, niczym Dżin z lampy Alladyna,
chwytając za sklejone pasma kiedyś czarnych, teraz kompletnie nieżywych loków.
– No. Teraz możesz!
Jej radość mnie przeraża. Boję się
tego, że wkrótce ją zepsuję i będzie tylko wrakiem człowieka, który włóczy się
po kątach i właściwie nie ma już po co żyć, bo jaki jest sens samego
oddychania? To zaledwie ćwiartka procesu życia.
Maxi
się ze mnie śmieje. Opiera się o drzwi – już zamknięte – pośpiewuje coś pod
nosem, uderza palcami o powierzchnię pralki. Lara by go zabiła. Mechanik
przychodzi do niej non stop. Opróżnia Larze pół portfela, za każdym razem
kokietując ją bezzębnym uśmiechem i zaproszeniem na kawę. Zawsze odmawia, po
czym płacze pół dnia, bo jedynym facetem, który ją adoruje jest napalony
mechanik z prenumeratą pisma o nie całkiem ubranych kobietach.
-Natalka, nie choruj. Pamiętasz, wpychałaś
mi kiedyś takie śmieszne, białe tabletki, co smakowały jak zupa twojej mamy –
zawsze je wypluwałem, a ty potem przestawałaś się odzywać, ale pomagały. No, to
ty też możesz sobie je wziąć.
-Zamknij się.
-Żadnego „cześć, kochanie, miło cię
widzieć”? Okej. Kretynka.
-Wal się.
-Kocham cię, Natka.
-Już
w porządku?
-Mhm.
Wyciera mi usta nawilżonym
ręcznikiem, sadza na podłodze. Obmywa mi twarz, odgarnia włosy z ramion.
Poczułam się bezradna jak kilkanaście lat temu, gdy nosiłam długie warkocze do
pasa i pastelowe sukienki – bałam się ludzi, a moimi jedynymi przyjaciółmi były
pluszowe niedźwiadki z półki i Lena. I książki, właściwie kolorowanki –
wypełniałam biel słońcem, dymem, tęczą – czymkolwiek chciałam, a rzeczywistość
na chwilę przestawała być taka zwyczajna.
-Lara…
-Nie
przejmuj się nim – odpowiada smutno. – Po prostu ma zły dzień – dodaje niby
żartem, jednak chwyta mnie mocno za podbródek i zmusza do spojrzenia sobie w
oczy. – Nigdy cię nie zostawię, okej? Nawet tak nie myśl. Zrobię wszystko, żeby
było ci najlepiej, jak tylko się da. Nieważne, co powie ci o mnie Federico,
olej to, dobra? Ostatnio coś się skomplikowało, ale nie chcę cię martwić, to
sprawa między nami. Nie przejmuj się. Ja tu jestem i nie pozwolę, by stała ci
się krzywda. Pamiętaj, Natka. Bardzo cię kocham.
Jej szpiczaste paznokcie –
pomalowane na czarno, w białe kropki - wbijają mi się w brodę. Rozluźnia uścisk
i znowu się uśmiecha. Nagle zrobiło mi się strasznie głupio, bo rozszarpałam
jej uczucia, robiąc z nich kawałek papieru banalny do zdarcia. Zawsze
szczęśliwa. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze z rumieńcami na policzkach, z wiatrem w
kasztanowych lokach, ze słońcem w roześmianych oczach. Zawsze stojąca naprzeciw
całemu złu świata – tylko wytykała język, stojąc poza horyzontem, nie bacząc na
wszelkie przykrości losu, które zniszczyłyby zwykłego człowieka – ale nie ją.
Wykrzesać urok z codzienności –
trzeba być cudotwórcą, czarodziejem albo Pharrellem Williams’em. A Lara
dostrzegała piękno nie w wykwintnych daniach na pozłacanych talerzach, lecz
spalonych tostach z ociekającym serem. Wczoraj szalała burza – śmiała się, że
to Maxi udziela kursu tańca Aniołom i pewnie mu nie idzie. Płakała ze śmiechu
na horrorach, twierdząc, że oberwanie maczetą w głowę to pikuś w porównaniu z
problemami typowego obywatela i każdy zamieniłby się z tym – już jakże
beztroskim – trupem z rozerwaną czaszką. Płakała za to na książkach, bo jedynie
tam były słowa, które raniły w piękny sposób. Kochała deszcz, skacząc w
największe kałuże i wracała do domu w mokrych dżinsach. Czerpała inspirację z
artystów, puszczając na cały regulator wycie Metalliki – Fede twierdził, że to
nie muzyka, za co zawsze obrywał ścierką – tańczyła po pokoju, zupełnie
niestosownie, nie do rytmu, boso i zazwyczaj coś zbijała. Trzeci wazon poszedł
pięć dni temu.
Nasza przyjaźń narodziła się z
taktownej niechęci. Początkowo modliłam się, żeby wpadła pod kosiarkę, a ona
życzyła mi szczęśliwej podróży w ambulansie do piekła. Wszystko to miało
przebieg niezwykle dyskretny, chociaż nasze spojrzenia każdego dnia toczyły
krwawe batalie. Potem jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźniłyśmy się na całe życie.
Większość przypadków jest tylko nieśmiałą zapowiedzią przeznaczenia. Właściwie
to jedno i to samo. Przypadku używamy natomiast do wymijania prawdy, ponieważ
nie wszystkie decyzje losu nam leżą i jakoś trzeba się ich pozbyć. Zazwyczaj to
nie wypala. Nigdy.
"Dziękuję, że dokładnie wiesz jak sobie ze mną radzić, ponieważ czasami nawet ja nie jestem pewny, jak radzić sobie ze samym sobą". ~ Colleen Hoover
Pasja była wyzwoleniem.
Rozgrzeszeniem, wypluwającym emocje na zewnątrz. Rozgrzewała do czerwoności,
przynosząc wkrótce ukojenie, wdrążała się w krew i tak sobie płynęła. Krok, teraz do przodu, krok i obrót.
Twarz błyszczała od nadmiaru wysiłku, lecz on z dziwną swobodą bawił się w
berka ze zmęczeniem i nawet Gregorio pochwalił go skinięciem głowy.
Zatrzymał się dopiero, gdy muzyka
ucichła i z zaskoczeniem stwierdził, że jest jedną z trzech osób pozostałych na
parkiecie. Reszta zmęczonych ciał zawalała cały parapet, barwnie przeklinając
pod nosem piątkowy wycisk
León podniósł kciuk do góry. Jemu
też się udało. Jego dłoń złapała rozanielone spojrzenie Violetty, po czym
wypuściła je w popłochu – uznanie warte grosze. Castillo westchnęła i
zamajaczona nadal wpatrywała się w zarys mięśni kryjących się pod białym
podkoszulkiem – podziwiało go również paru chłopców, co było z lekka
przerażające.
Gregorio, z miną płatnego zabójcy,
właśnie krzyczał na Francescę. W dobitnych słowach i serdecznym uśmiechu
oznajmił, że skoro nie umie wykonać prostego układu, nie nadaje się do tej
szkoły. Wybiegła z płaczem, ciągnąc za sobą wianuszek koleżanek i Andresa.
Marco ani się śniło jej obronić. Leżał wyciągnięty na parapecie, usta miał
otwarte i najprawdopodobniej spał. Albo się bał. Nauczyciel nawet martwego
potrafił postawić na równe nogi.
Wciąż rozanielony Gregorio obrażał
kolejne dziewczyny, co kończyło się kolejnymi ucieczkami do pokoju
nauczycielskiego, gdzie łzami brano na litość poczciwego Pablo. Nawet Ludmile
się oberwało. Bynajmniej nie płakała. Jęczała na cały głos – Boże, jaką ona ma
skalę! – domagając się prawidłowego osądu, czyli pokłonów i zapewnieniach o poprawności
w stu procentach. Gregorio – nadal uśmiechnięty - tylko parsknął, przyprawiając
Ludmiłę o palpitację serca i ostatecznie ją też wyniesiono – Clement ma jednak
złote serce.
-Nas
dzisiaj oszczędzi – wyszeptał León, gdy nauczyciel kpił z techniki – a raczej
jej braku – Camili.
-Chyba
ma zły dzień.
-Całe
jego życie to zły dzień.
-Myślisz,
że kiedykolwiek wydobrzeje?
-Psychicznie?
Nie ma opcji. Gregorio nie wygląda na kogoś, kto w wolnych chwilach dokarmia
sieroty.
Ona też tam stała. Zbiorowisko
zmęczenia utkane w postaci makowych rumieńców jakoś dziwnie wdzięcznie zdobiło
jej twarz, spływało po opalonej szyi, kończyło się w okolicach dekoltu. Za duża
bluzka z logiem Nirvany zmięła się podczas tańca, a na prawym kolanie zrobiła
się jej dziura w legginsach. Rozszalałe loki rozsypały się po nagrzanych
policzkach. Wyglądała najpiękniej na świecie.
Dzisiaj mu się śniła. Nieskazitelna,
skąpana w tafli księżycowego światła, okryta poświatą szeptu gwiazd. Stała w
oddali, jakby czekając na jego ruch. Cały drżący postawił pierwszy krok. Zawiał
wiatr, a ona tylko trwała w przylepionym uśmiechu. Wtedy sen się urwał, a
rankiem zauważył, że zbiła mu się lampka nocna. Z zakochaniem wiążą się jednak
straty materialne. Jak już zostanie jego żoną, poprosi, żeby odkupiła mu tę
lampę. Tak sobie tylko pomyślał. Przecież jego żoną może być nawet ta kudłata z
klasy wyżej, albo niziutka blondynka, co zawsze kupuje czekoladę na długiej
przerwie. Możliwości jest wiele, więc czemu by nie wepchnąć Natki do tego
zestawienia?
-Natalia!
Tańczysz makabrycznie! Ma – ka – brycz – nie! Nie mam pojęcia, kto wpuścił cię
do tej szkoły. To miało być miejsce dla utalentowanych ludzi, a nie amatorów
bez grosza talentu, Jezu najsłodszy, za jakie grzechy każesz spędzać mi czas z
tymi matołami? To wszystko wina Pablo. Puszczą go z torbami, zobaczycie. Tacy
ludzie nie zachodzą daleko, najwyżej na ślepą uliczkę. O czym to ja mówiłem? A
tak! Natalia, zejdź z moich oczu, albo naucz się tańczyć, w co wątpię, więc
lepiej zjeżdżaj i już się nie pokazuj.
Dokładnie nie wiedział, co nim
pokierowało – może ledwo widoczny zwiastun deszczu w jej oczach? Albo te drobne
dłonie, zaciśnięte w jakże bezbronne piąstki? Koniec końców, stał teraz przed
nią, modląc się, by Gregorio nie zechciał odstawić go siłą z powrotem na
miejsce.
-Sądzę
inaczej.
-Zapewne
tak, Maximiliano. Dzieci zazwyczaj są upośledzone. Odmaszeruj.
-Nie,
poważnie. Może było parę niedociągnięć – spojrzenie Naty uszczypnęło go w tył
szyi, zabolało – Ale ogólnie to wyszło nieźle. I wszystko można poprawić.
-Nie
rozśmieszaj mnie, chłopcze. I zdejmij ten hełm, wyglądasz jak zwolennik
Afganistanu. Panna Perdido zawaliła wczoraj taniec towarzyski, co jest dla mnie
skandalem. Och, wy nieudacznicy pod każdym względem!
-Ale
ona tańczyła wtedy z Marco, a on jest dziwny.
-Fakt,
nosi jeszcze gorszy hełm od ciebie. Przypomina bobra.
-To
moje włosy! – Marco magicznie ożył, odlepiając się od parapetu. – Nie życzę
sobie, by ktokolwiek je obrażał!
Gregorio
machnął ręką. – A cicho. No, odejdź już. Pani Natalia nic nie umie, musisz się
z tym pogodzić, choć ja nie umiem, bo jak można tak mordować taniec?
Natalia zamierzała się rozpłakać –
nie mógł do tego dopuścić, bo jeszcze i mu by się udzieliło, a to taki wstyd.
Musi iść do Pablo z pretensjami. Do sądu też może. Na koniec zostawi sobie
Obamę, on na pewno już coś zaradzi.
Najchętniej zgarnąłby teraz tę
kruszynkę w ramiona, ale chyba by go zabiła, a przez jakiś czas musi wyglądać
przyzwoicie, żeby na zdjęciach ślubnych ładnie wyjść. A w tym całym photoshopie
to jeszcze mu nos powiększą, no i jak on będzie wyglądał?
-Jak
jesteś taki mądry, to bardzo proszę, zrób z nią coś. – Co mogło kryć się za tym
„coś”? Jak wiele znaczeń ma to krótkie, jednosylabowe słowo! Owszem, mógłby ją
przytulić, pocałować, ożenić się z nią, zamieszkać jeszcze nie, bo za wcześnie,
ale… aha, chodziło mu o taniec, w porządku. – Powtórka z wczoraj. Tańczycie do
„Iris”. Ciekawy utwór, często puszcza się go na weselach, podczas pierwszego
tańca nowożeńców. Angie tak mówi, a ona się na tym zna, choć jest tyle warta,
co ten śmieszny człowieczek Pablo. Ale przynajmniej jest, na co popatrzeć.
Czasami los jest wobec nas
przychylny – podsuwa ustom trafne słowa, niby przypadkiem krzyżuje drogi. Innym
razem potrafi za to wszystko zdmuchnąć i tak po prostu sobie pójść, zostawiając
ludzkie serce na spuście. Dziwna rzecz z tym życiem.
Jego Anioł Stróż pracował dzisiaj po
godzinach. Ile zmysłów może pobudzić zwykłe zetknięcie się dłoni? Delikatność
jej skóry oblana białym światłem, wdrążyła się w jego umysł, doprowadziła do
chwilowego onieśmielenia. Nagle jęki i przyspieszone po wysiłku oddechy
ucichły. Cisza była sprzymierzeńcem miłości. W chaosie na ogół wszystko się
plątało, często padało ofiarą rezygnacji. A teraz jedynym dźwiękiem było bicie
serca – trudno stwierdzić, którego. Ich wspólna muzyka rozpłynęła się po całym
ciele, a oczy – znowu błyszczące – zadomowiły się w własnych barwach.
-Tylko
mnie nie podepcz – rzuca Natka, gdy on myślami już jest na ich weselu i widzi
ją w długiej, białej sukience do ziemi. Powinien się leczyć.
-Może.
-Maximiliano,
dziecko, miałeś stać pięć kroków dalej! Puść jej rękę, jak jej zimno, to niech
się ubierze. Do roboty!
Straszny człowiek. Przeszkadza mu
się zakochiwać.
Potem było już tylko dziwniej.
And I'd give up forever
to touch you
'Cause I know that you
feel me somehow
Stawia
trzy kroki do przodu, zataczają wokół siebie koło. Nie mogą oderwać wzroku.
You're the closest to
heaven that I'll ever be
And I don't want to go
home right now
Chwyta
ją w talii, delikatnie przechyla głowę ku niemu. Zwraca się w lewo – jakby
chciała uciec – łapie jej rękę w wolnym biegu i okręca. Znowu przebiega dłońmi
po plecach, tkanina granatowej koszulki marszczy się pod wpływem jego dotyku.
Patrzy, jak wygina się w łuk, a jej loki ledwo dotykają ziemi.
And all I can taste is
this moment
And all I can breathe is
your life
'Cause sooner or later
it's over
I just don't want to miss
you tonight
Przez
chwilę trwają w wolnym tańcu. Dłonie splecione w uścisku – pasują do siebie
idealnie, jak dwa kawałki puzzli – wymieniają się ciepłem. Natka stawia kroki
niezdarnie, ale pod wpływem jego spojrzenia, nawet te niedogodności stają się
urocze i tylko ożywiają chwilę. Ma takie
piękne oczy.
And I don't want the
world to see me
'Cause I don't think that
they'd understand
When everything's meant
to be broken
I just want you to know
who I am
Muzyka
nagle uderzyła ich w sam środek duszy, była głośniejsza, szybsza, rozeszła się
po zamglonych ścieżkach powietrza. Unieśli się w przestrzeni, gdy oplótł ramiona
wokół jej talii, po czym podniósł ją wysoko, obracając się wokół własnej osi.
Dookoła nie było nikogo. Tylko rozmazane kolory, jakaś niewyraźna tęcza, która
mało kogo obchodziła. Była lekka jak cienki kawałek szkła.
And you can't fight the
tears that ain't coming
Or the moment of truth in
your lies
When everything feels
like the movies
Yeah you bleed just to
know you're alive
Prowadził
jej dłonie we właściwym kierunku, szeptem kazał jej poddać się sobie. Poruszyła
się pewniej, biła z niej własna energia – jakieś gorąco, które trudno
zdefiniować, przyjemnie parzyło, gdy wymykało się spod chudych palców. Coś w
każdym razie płonęło.
And I don't want the
world to see me
'Cause I don't think that
they'd understand
When everything's meant
to be broken
I just want you to know
who I am
Teraz
szybciej, krążą już po całej sali, tu ją obraca, tu lekko podnosi. Czuł, że w
jakiś sposób rozmawiają, a taniec zastępuje im tylko miliard niepotrzebnych
słów, które i tak niewiele by zdziałały. Budowali siebie z spojrzeń, gestów i
emocji palących się w roztańczonych sercach.
And I don't want the
world to see me
'Cause I don't think that
they'd understand
When everything's meant
to be broken
I just want you to know
who I am
W
finalnej fazie porzucili ciężary nieczystości. Porwał ją w ramiona, trzymał z
całych sił, jakby nigdy w życiu nie zamierzał jej już puścić i cieszyć się
upajającą świadomością, iż choć przez małą chwilę należy do niego. Nieme
wyznania przenikały przez ich splecione ciała, napięcie ustąpiło ekstazie. A
oni wciąż tańczyli, jakby nie istniał koniec, muzyka nie ucichła, a gwiazdy
spadły na ziemię bez żadnego dźwięku.
Chciał
ją dotknąć. Bez wyznaczonych granic.
Chciał
ją całować. Bez tchu.
Chciał
pokochać ją na śmierć i życie. Bez pamięci.
-Puść
ją już, bo się wzruszę. Wam to tylko jedno w głowie. Macie piątki, aczkolwiek
wiem, że ta cała szopka miała służyć jedynie legalnemu macaniu pani Perdido,
Maximiliano. Daleko na tym nie zajdziesz. Koniec zajęć, rozejdźcie się do domów
i przypomnijcie rodzicom, żeby nie zapomnieli zapisać wam w testamencie
talentu. Żegnam.
Nie usłyszał. Jak nieobecny
wpatrywał się w jej oczy, zaciskał palce na jej pachnącej skórze. Oszołomienie
mało znaczyło, raczej wpadł w dziwną otchłań bez dna – jak ciemność w jej
ogłupiających tęczówkach.
-Głuchy
jesteś? Możesz mnie postawić?
Bańka mydlana prysła, a jego twarz
przybrała barwę dorodnego pomidora. Że też musi być taka mało romantyczna.
-Wybacz.
-Postaw
mnie.
-A
„dziękuję’?
-Niby
za co?
-Dzięki
mnie masz piątkę! Sama w życiu nie byłabyś w stanie…
-Chcesz
powiedzieć mi, że jestem kiepska? – Zaciska piąstki. Jak zacznie go okładać, to
najpewniej wygra.
-No,
pierwszorzędne toto nie było. Dzięki mnie jakoś dało się na ciebie patrzeć.
-Odszczekaj
to.
-Hau.
Czekam na „dziękuję”!
-Wal
się.
-Ty
też.
Natka z hukiem uderzyła o podłogę, a
on beztrosko wsadził dłonie do kieszeni i pogwizdując wyszedł z sali. Najwyżej
obiła sobie kość ogonową. Nie, to nie. Nie będzie się z nią cackał, nie dość,
że wszystko wybucha, to jeszcze śmie to gasić, bezczelna, nie? Ech. Postanowił
poszukać kogoś, kto pozwoli wewnętrznym fajerwerkom tańczyć.
Ale ta otchłań była bez dna.
"Słowami świadczyć miłość - to nie miłość." ~ Sofokles
-Fede,
ktoś puka do drzwi! Otwórz!
-Zajęty
jestem, sama otwórz!
-Baran
– mruczy pod nosem, opuszczając kanapę w tempie schorowanej emerytki. –
Widzisz, Natka, gdyby nie ty, to już dawno strzeliłabym go tą zakichaną
patelnią. – wyznaje, masując się po obolałym kręgosłupie. - Pewnie to ten stary oblech, znowu pralka siadła. Możesz mi kupić
nową na święta.
Chciałam uświadomić jej, że to Maxi
zepsuł, ale uśmiechnęłam się tylko wymijająco i wróciłam do „Bezsenności”. Mam
nadzieję, iż Fede nie będzie za szybko chciał jej z powrotem. Zaangażowanie w
problemy innych, często przygasza te własne. Zdawałam sobie sprawę, że chwilowe
zapomnienie jest niewiele warte, ale potrzebowałam spokoju jak nic innego.
Właśnie dlatego pragnęłam odejść w jego ciepłe ramiona, wciąż obecne gdzieś w
pobliżu. Czułam go za każdym razem, gdy otwierałam oczy.
Czasem mnie to pocieszało, innym
razem wyciskało łzy z przekrwawionych oczu. Miałam zdjęcia, ale zdjęcia nie
pocałują mnie na „dzień dobry”, nie przytulą, nie będą chrapać po trzeciej w
nocy. No i na co mi takie papierowe wspomnienia, skoro nawet w dotyku są jakieś
szorstkie, w przeciwieństwie do utrwalonych do nich chwil? Jedno sprzecza się z
drugim.
Wciąż straszono mnie powrotem do
codzienności. Mama dzwoniła niemalże codziennie z wyuczonym już na pamięć
„musisz zacząć żyć, Natka”. Nie zamierzałam do niczego wracać, ponownie czerpać
radość z rzeczy, które nie miały już sensu. Z
miłością nawet mieszanie herbaty jest czymś interesującym, z tęsknotą –
każdy uśmiech zamyka się w czterech ścianach.
Do kogo niby miałabym wrócić?
Do przyjaciół? Wielu z nich okazało się zwykłymi
znajomymi.
Do pracy? Nie mogłam znieść myśli, że umiałam
posługiwać się Takimi słowami i naprawdę uważałam, że one pomagają. Nie
nadawałam się na swoje stanowisko.
Do świata? A co to za świat bez Maxiego…
-To
nie jest najlepszy pomysł, serio, powinieneś sobie wyjść…
-Pani
Natalia!
Zamarłam. Kiedy go zobaczyłam,
ponownie znalazłam się w moim przestronnym gabinecie o pistacjowych ścianach i
promieniach słońca wdzięcznie wpadających do pomieszczenia. Widziałam
kilkanaście książek poupychanych na półkach, maki w wazonach i Jego zdjęcie na
biurku. Widziałam Judy kładącą na moim biurku kawę z mlekiem i plik papierów.
Widziałam mój pękaty kalendarz, z którego wystawały pocztówki i papierki po
truflach. Widziałam swoje nienaganne odbicie w lustrze – malinową marynarkę,
białą sukienkę do kolan i włosy spięte w kok z drobną pomocą miliona wsuwek – i
tak w końcu puszczały.
-Byliśmy
umówieni na wizytę, ale usłyszałem, że wzięła pani urlop. Sekretarka powiedziała
mi, gdzie panią znajdę i postanowiłem przyjść do pani do domu.
Rozanielony wzrok Felipe Diaz’a
przypomniał mi, że jestem psychologiem. Psychologiem z depresją, który wpadł w
pułapkę własnych słów. O zgrozo.
**
Nie oszalałam - chyba, że tak, no to trudno.
Zapewniam, że się nie pogubicie - chyba, że tak, no to trudno.
Będzie tutaj Coś na święta - rozdział - nie rozdział. Zobaczycie, zresztą, jestem kiepska w spojlerach.
Kocham was, Szafirki.
O fucken ;o
OdpowiedzUsuńJuż nowy, a ja nie zdążyłam skomentować poprzednich.
Głupia Edyta.
W weekend na pewno tu będę. Zobaczysz! ;>
Kocham Cię, Aciek ;*
Ekhem, ekhem. Czeeeść?
UsuńMówiłam, że będę - i jestem, wreszcie. Przepraszam. W każdym razie, przygotuj się na dłuższą wypowiedź, okej? Bo oczywiście nie było takiej opcji, bym skomentowała tylko bieżący rozdział, o nie! Nie, w tym przypadku. Poważnie. Kocham tę historię, mówiłam już? Napełnia moje serce ciepłem, zachwytem, a zarazem smutkiem, bo nie upiększa, pokazuje życie takim, jakim jest - ze wszystkimi wadami; jest po prostu wyjątkowa. Tak idealna, jedyna. I nie mogę pozbyć się wrażenia, że... Uczestniczę w prawdziwej historii, rozumiesz - jakby, opisywane przez Ciebie postaci, były tuż obok, na wyciągnięcie ręki. To piękne. Zachwycasz mnie, nieraz zapierasz dech, wzruszasz - wyłącznie słowami, a może WŁAŚNIE nimi? Bo to o nie głównie chodzi. A twój talent - jest monstrualny, nie widzę końca. Chciałabym pisać tak jak Ty. Ta lekkość, a zarazem... Nagromadzenie sensu? Matko, gubię się już - w swoich myślach. Idę po pierniki (moja siostra to cioł, ale na pieczeniu się zna -.-).
Jestem! Na czym skończyłaś? Moich marnych wywodach, eh. Nie ma co wracać. Przejdę do konkretów... Bardzo mi Twojego pisania brakowało, wiesz? Prawda jest taka, że podczas (przymusowego)"urlopu", nie czytałam nic. To wręcz straszne, ale tak było. Ale już wszystko pięknie, ładnie nadrobiłam. I głupia, w końcu wiem, ile straciłam. Chyba nie muszę mówić, ile razy płakałam? Akurat to opowiadanie jest nad wyraz... depresyjny? A przy tym, humorystyczne. Zwłaszcza wspomnienia. No jak Ty to robisz, dziewczyny? To już trzeba być geniuszem. Ale czy ja kiedykolwiek wątpiłam, że nie jesteś jednym? Nope. U Ciebie nawet perspektywa pierwszoosobowa mnie nie razi! Co więcej, moim zdaniem, jest tą odpowiednią, i nie wyobrażam sobie inaczej. Niczego. Każdy szczegół jest dopracowany, pasujący - jak kawałek większej układanki? Właśnie.
Dobra, skoro już wstęp mamy za sobą... Rozdział trzeci.
Mnie deszcz czasem również dobija, to tak jakby... cały świat sprzymierzył się przeciwko Nam? A w przypadku naszej drogiej Natalki? To już w ogóle. Ona nie ma łatwo, nie będzie miała. To oczywiste. O miłości nie da się tak prosto zapomnieć, i w sumie - moim zdaniem dobrze, że tego nie robi, wspomnienia, przeszłość sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, ale... Właśnie "ale". Powinna jednak żyć dalej. Dobra, na razie Lara i Federico są przy niej, ale czy zawsze będą żyć za nią? Tak swoją drogą, uwielbiam Larę. Widać, że zależy jej na Naty, ich przyjaźń jest mocna, wyjątkowa. Potrafi zrozumieć, czeka - nawet, kiedy jest źle, kiedy drugiej wydaje się, że tego nie potrzebuje. Co do sprawy z parasolką: Genialne to było. Wyobraziłam sobie bufona z taką, o mamo, przez chwilę zaśmiewałam się do rozpuku. Widać, że już tu zaczęło iskrzyć, mmm. A potem, powrót do rzeczywistości. Wspaniałe, a może właśnie wyniszczające?, jest to, że nadal go widzi, a trzymając tę drugą, identyczną, załatwioną od jakiegoś dzieciaka (takie mądrale z nich, no popatrz), czuję, jakby był obok...
Rozdział czwarty.
UsuńZaczynamy od spotkania Natalii z jej mamą. Cóż, musiało do tego dojść. Do pęknięcia młodej kobiety, słowa "Wyjdź", pewnie - też. Bo, w sumie, wątpię, by ktokolwiek, komu odbierają całe jego życie, wszystko to, co kocha, pozostawiając tylko... pustkę, i myśli o tym, co mogłoby być, myśli o wdzięczności, jakimś "wyższym" planie. Do tego dochodzi się stopniowo, w końcu. Ale czy powinno? Dalej, hmm... Wspomnienie z fajerwerkami. Znowu: Myślałam, że umrę ze śmiechu. Tylko Maxi może palnąć coś takiego. Ale już wiemy, że jest zakochany... Bardzo. Hehehe. I może sobie zaprzeczać. Czy tylko mnie rozbawiła jeszcze wzmianka o Leonettcie i wdzięczącej się do Maxiego, Camili? No, myślałam, że umrę. Ale tak pozytywnie - więc dziękuje. A na koniec, ta rozmowa z Federico, mleko czekoladowe... To było cudowne, takie... ja wiem? Głębokie? Prawdziwe? Podoba mi się jego postać. Chyba pierwszy raz, poważnie. Jest naprawdę dobrym przyjacielem.
Mamy piąty, okej. (Wiem, że nie piszę przy każdym zbyt wiele, ale... Gdybym tak zrobiła, pewnie dostałabyś mega litanie, a czas - mimo wszystko, też goni. Nawet w wolne, to chore) Zaczynamy od listu siostry Maxiego, a konkretnie to od wciąż goniących Natkę wspomnień, gdzie by nie spojrzała, tak? Czy to cały Wszechświat się uwziął? Najwyraźniej. Jak przeczytałam o zabraniu rzeczy z Jego biura, to aż mi się coś nieprzyjemnie w środku ścisnęło. Masakra. Ale dobra, list! Ta Maribel jest wielka, powaga. Uwielbiam ją. To Ty, jako jednak z niewielu, kreujesz takie postacie. Nie da się ich nie lubić, nie czytać o nich z zainteresowaniem, no nie. Aż mi się znowu płakać zachciało. Listy to moja słabość, największa. I nie ważne, czego dotyczą. Śmieszne, wiem. Ekhm... Mam nadzieję, że Natalia zdecyduje się na odwiedziny. Co dalej? Rozmowa z ojcem: Nie powiem, rozbawiła mnie, a zarazem... Trochę smutno, że tak przerwała połączenie. Rozumiem, że nie chce niczyjej pomocy, że na większość osób reaguje źle, ale... Może tego właśnie potrzebuje? Wiem, że kiepskie, oklepane słowa, wypowiedziane przez kogoś, kto nie zna TEGO bólu, są zazwyczaj niczym, ale... Dobra, nieważne. No, i jak zwykle: Czas na wspomnienie. Fajnie, że są pisane, jakby bardziej z perspektywy Maxiego... Może dlatego tak się różnią, w odbiorze? Nie no, bo trochę zboczyłam... TO stało się znowu. Wiesz o czym mowa? No, nie wytrzymałam, no. Ojciec Natalki powalił mnie na łopatki. Jeszcze to "niefortunne" wejście Maxiego do pokoju... Ja coś czułam, że tak się to skończy, haha. Ale przynajmniej się pogodzili, tak? To najważniejsze. Na końcu, humor Natalki nieco się poprawił, można by rzecz, a tu coś takiego. Kolejne problemy?
Wreszcie, szósteczka. Em... Co mogę powiedzieć? Genialna jak reszta, a jednocześnie... jeszcze lepsza? Nie wiem, po prostu z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz lepiej, wciągam się coraz bardziej, a z drugiej... przecież lepiej być już nie może. Nie istnieje w końcu coś takiego jak NADidealność. No. Dobra, po pierwsze, bardzo lubię, wręcz - od razu mi się mordka cieszy, gdy widzę, że ktoś w rozdziale, OS, etc. wstawia jakąś wstawkę z czymś, co kocham, podziwiam, wiesz... Jak np. "Bezesenność" Kinga. To dzieje się tak - o! Odruchowo, Co nie zmienia faktu, iż jest świetne. Dziękuje Ci. A, po drugie, przechodząc już do treści: Polubiłam Federico, a teraz znowu - tak jakoś... Bo o co mu chodzi, hm? Kto z tej dwójki kłamie? Lara? Nieee. Na pewno nie ma Natalii dość. W to nie uwierzę. Nigdy. Więc o co w tym wszystkim chodzi? Skąd te napięcia? Pewnie wkrótce się dowiemy, a do tego czasu... Wspomnienie. Gregorio - ubóstwiam go takiego wrednego, a Ty - właśnie, opisujesz go takim najlepiej. Wielki plus. A w dodatku: Bufon bohater! Normalnie, tylko mu konia brakuje, i zbroi... Jak czytałam scenę z tańcem, to seryjnie - miałam to przed oczyma. Mogłam usłyszeć tę muzykę, poczuć rytm, ciepło. O jeju. A Maxi wyszedł na zboka, heheh. I jak On mógł ją upuścić? Pf! Na koniec rozdziału... Coś co zaszokowało mnie najbardziej (Tak, zbierałam szczękę z podłogi)... A mianowicie praca Natalki, wow. Jak sobie przypominam, było wspominane coś, że kiedyś sama udzielała słów pociechy, a teraz nimi gardzi... I tak, teraz to wszystko ma sens. Jest psychologiem. Z depresją. To niesamowite. Chcę już kolejny, to - co zamierzasz dodać po drodze, oczywiście też - przeczytam cokolwiek, byle Twojego!, proszę. Kłaniam się do stóp.
UsuńNo i żegnam, bo chyba skończyłam. To, co chciałam napisałam, oczywiście - kijowo, ale to jestem ja, nic nie potrafię. Nawet skomentować. Eh. Ale mam nadzieję, że przeczytasz. Bo najważniejsze, że udało mi się dotrzymać obietnicy, tak?
Kocham Cię,
Edyta <3
PS: Jak ja nie lubię tego dzielić, jezu -.-
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTo było naprawde piękne. Masz taki talent, do pozazdroszczenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Cudne *.* Naprawdę mi się podoba *.*
OdpowiedzUsuńJej!
OdpowiedzUsuńPrzyszłam tu sobie taka spóźniona i oczekuję odrobiny uwagi. Chamstwo normalnie! Aciu, tak Cię przepraszam Słońce, że nie potrafię tego wyrazić słowami. Cóż... Spróbuję.
Dobra dobra, proszę mi tu nie płakać. I nie cieszyć się. Ten komentarz będzie równie beznadziejny, jak wszystko co ucieka spod moich palców. Trzeba się kiedyś przyzwyczaić do tej bezdennej pustej czarnej dziury zwanej "Talentem". Co tam... Twoja, jak widzę, nie dość, że pełna, to jeszcze kipi kolorami. Nie wierzę, że jestem aż tak tępa!!! Przy Tobie to nawet Szekspir by się schował, co nie? Nie zaprzeczać, nie zniosę odmowy!
Piękną datę mamy swoją drogą. Taką... Malowniczą i magiczną. Święta! No to jak już jestem zdrówka Ci życzę (zdrówko się zawsze przydaje, nigdy go za dużo) i szczęścia. Weny duuuużo (choć, jak widzę, bardziej mi ona potrzebna), prezentów (smak dzieciństwa!), Sylwestra *unosi ręce do góry* (odpalę fajerwerkę dla Ciebie, co?) i tego Nowego Roku udanego, bo mój był beznadziejny :) Dobra, jestem słaba w składaniu życzeń. Nie umiem i nie lubię.
Teraz przejdę już do rozdziału, dobrze? Tylko błagam, czytaj dalej. Wiem, że ten komentarz taki dłuuugi i bez sensu, ale nie zniechęcaj się. Zbyt mocno Cię kocham <3
Zacznę od końca. Chwila, chwila... Czy ja dobrze widzę? FELIPE <3
Wiesz, że szykuję miniaturkę o Feliaty? Pewnie nie wiesz, no bo skąd? Tym razem postaram się, by była mniej beznadziejna niż poprzednie :)
Wracając, uwielbiam go. Może nie kocham, to tylko Maxiego, ale uwielbiam. To też dużo, prawda? A tak właśnie sobie rozmyślałam i rozmyślałam... Powiedz, Szafirku (swoją drogą nie zasługuję na bycie Twoim Szafirkiem) czy Natka się zakocha? No bo nie może być sama do końca życia... Chociaż nie, jednak wolę taką opcję. Ale jak się zakocha, też dobrze będzie, tak myślę. Czyżby w Felipe? Wiesz, jego postać i to imię nie mogą być tylko zbiegiem okoliczności <3 Wierzę w przeznaczenie :) Takie napisane, nie w prawdziwym życiu :P
Dobra, zmienię temat, bo zaraz miejsca zabraknie :/
Larunia i Feduś... Moje dwa oczka w głowie. O co wy się tak małpki kłócicie, co? Skarbie, jeżeli możesz, przypomnij mi, czy Lara z Fede tworzą coś w rodzaju związku? Wybacz, jestem chamska i okropna, ale nie pamiętam :( Przechodzę właśnie drugie załamanie psychiczne. Dobra, to możesz, Słoneczko najdroższe, mi przypomnieć??
Bo jeżeli nie, to Feduś i Natalka mogliby z czasem coś tam ze sobą zacząć, a jeżeli tak, to szczęścia im życzę! I mniej tych kłótni, bo już nie zniosę ich więcej. Ach, zbyt idealni, by się kłócić. Czy tylko ja jestem sama i smutna? Umieram, pomocy *tu panuje grobowa cisza, porównywalna do tej na filmach*.
Natalko, Słońce, Aniołku najpiękniejszy, Skarbie najcudowniejszy ze skarbów (zaraz obok Aciurzynki - wybacz, nie chcę się podlizywać, ale kocham Cię widocznie zbyt mocno), czy istnieje jakaś malutka, najdrobniejsza szansa, że wrócisz do życia? Wiem, że bufona nie ma, a bez niego nie idzie normalnie funkcjonować, ale chcę, żebyś troszkę mi się tam pozbierała. Nie chcę, byś o nim zapominała - szczerze uważam, że to niemożliwe - ale możesz nauczyć się funkcjonować obok tych wszystkich wspomnień, a nawet się z nich śmiejąc. Mam nadzieję, że tak będzie.
PS.: Też go kocham <3
Aciu, co tu dużo będę pisać, jestem pod wrażeniem (powiało nudą, ziiimno). Jestem na maksa oryginalna pisząc Ci to znowu... i znowu.... i znowu i znowu i jeszcze raz i znowu, ale jesteś takim skarbem, że ciężko aż to wyrazić słowami. Ba, nie da się. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że pośród milionów bloggerów wpadłam akurat na Twojego bloga. Teraz nie wyobrażam sobie, jak mogłabym pisać nie czytając go!!!
Mówiłam już, że Cię kocham?
Cóż... Dziękuję za te kilka minut uwagi. Nie umiem wyrazić, jakie one cenne, a raczej bezcenne. Pozostało mi tylko czekać na kolejne cudo w potwornej agonii.
Całuję :* Ania
PS.: Wybacz, że taki żałosny to komentarz i bez sensu. Wiem, ze przesłodzony i taki.. Mmmm... Jakbym chciała się podlizać, ale tak nie jest, naprawdę. Po prostu tego, co piszesz, nie da się inaczej opisać. Kocham Cię jeszcze mocniej! <3
Aj, Aneczka! Wesołych świąt. <3
UsuńNiedługo do Ciebie przybędę, tylko ten leniwy tyłek z fotela podniosę. To może trochę potrwać.
Lara i Fede... Jej, nie wiem jak to powiedzieć, żeby nie spojlerować, ale oni NIE SĄ parą. Ich prawdziwa relacja wyjdzie w trakcie. ;)